„Aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa” – rozważania o sztuce mówienia

Wypowiedzi można dzielić na różne sposoby i według różnych kryteriów.
Jeden z podziałów, uwzględniający intencje, dzieli wypowiedzi na trzy rodzaje i wyodrębnia wypowiedzi: uzasadniające, osądzające albo oceniające. Rodzaje te odpowiadają ludzkiej skłonności do radzenia lub odradzania, oskarżania lub obrony, a także chwalenia lub ganienia [1]. Według innego podziału, dotyczącego formy, wyodrębnia się: streszczenie, opowiadanie, opis, sprawozdanie, recenzję, które mogą być werbalizowane w sposób ustny lub pisemny. Wyłącznie pisemny sposób przekazu to: list (prywatny lub do instytucji), rozprawka, esej, felieton, artykuł. Dla każdej z wymienionych rodzajów wypowiedzi przypisane są zasady dotyczące jej formy i struktury. Natomiast treść skonstruowana z określonych słów zależy wyłącznie od autora. A słowa, poza opisowymi, osądzającymi czy oceniającymi, mogą być także obraźliwe – w formie epitetów, dewaluacji, defekacji czy wulgaryzmów. I tej treści chciałabym poświęcić uwagę, koncentrując się na wypowiedziach publicznych, zarówno ustnych, jak i pisemnych.
Przy założeniu, że istnieje wolność wypowiedzi zagwarantowana w Konstytucji (art. 54. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej: „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane”), pojawia się pytanie, czy wolność wypowiedzi jest tożsama z wolnością słowa? Innymi słowy, czy wolność myśli ma być naga, czy może lub powinna być w odpowiednio dobrane słowa ubrana? A z ubieraniem myśli w słowa, wiążą się kolejne pytania: czy portale społecznościowe to plaże nudystów, czy dosadne musi być zarazem niesmaczne, a zbyt pikantne – niestrawne? Wśród wypowiedzi można także wyodrębnić te oznajmujące oraz odreagowujące, a to nasuwa pytanie, czy publiczne odreagowanie czynione przez tzw. osoby publiczne, nie staje się zaproszeniem do upubliczniania tego, co zwykle ma miejsce prywatnie?
O tym, że ubieranie myśli w słowa bywa niełatwe, pisał już Słowacki:
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa…
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem [2].
Nawiązując do słów poety „aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, można przyjąć, że język przy giętkości, zyskuje też na intensywności emocjonalnej przekazu, może być ostry jak sztylet lub boleśnie celny jak strzał snajperski, ale ostrość czy celność wymaga finezji, w przeciwieństwie do walenia kijem baseballowym lub maczugą, gdzie finezja jest zerowa, a siła i zasięg rażenia potężne.
Tak więc, czy wolność słowa nie bywa interpretowana zbyt konkretnie i dosłownie, że prawda musi być naga, że nie może być w dobrane celnie słowa ubrana? Bo choć podobno „nie szata zdobi człowieka”, to z drugiej strony nic tak go nie obnaża jak słowa użyte publicznych wypowiedziach. Bo autor słów jest kreatorem nie tylko siebie, ale też opowieści, którą głosi. Słowa bowiem nie tyle opisują rzeczywistości, co ją kształtują, na co zwracali uwagę filozofowie, np. hipoteza Sapira-Whorfa dotycząca prawa relatywizmu językowego – hipoteza lingwistyczna głosi, że używany język w mniejszym lub większym stopniu wpływa na sposób myślenia. Jej dwa główne założenia to determinizm językowy oraz relatywizm językowy. Determinizm językowy, czyli język, w którym myślimy od dzieciństwa, kształtuje sposób spostrzegania świata, natomiast relatywizm językowy – to różnice między systemami językowymi, które są odbiciem tworzących je odmiennych środowisk, ludzie myślący w różnych językach rozmaicie postrzegają świat. O roli słów w tworzeniu rzeczywistości mówią także postmoderniści, a w obszarze psychoterapii, m.in. terapeuci pracujący w duchu konstrukcjonizmu społecznego czy podejściu narracyjnym [3, 4].
Na znaczenie doboru słów i wagę narracji uczula także Olga Tokarczuk w swojej mowie noblowskiej Czuły narrator: „Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą Internetu prawie każdy może brać udział w tym procesie, odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci. Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów. To, jak myślimy o świecie i – co chyba ważniejsze – jak o nim opowiadamy, ma więc olbrzymie znaczenie. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera. Wiedzą o tym bardzo dobrze nie tylko historycy, ale także (a może przede wszystkim) wszelkiej maści politycy i tyrani. Ten, kto ma i snuje opowieść – rządzi. Dziś problem polega – zdaje się – na tym, że nie mamy jeszcze gotowych narracji nie tylko na przyszłość, ale nawet na konkretne „teraz”, na ultraszybkie przemiany dzisiejszego świata. Brakuje nam języka, brakuje punktów widzenia, metafor, mitów i nowych baśni” [5].
Chociaż wypowiedzi publicznie werbalizowane są prozą, to przywołam słowo, które nabrało szczególnego znaczenia związanego z tegoroczną laureatką nagrody Nobla w dziedzinie literatury – poetką Louise Elisabeth Glück. To słowo to – dekantacja – czyli zlewanie cieczy znad osadu, który zalega pod cieczą w naczyniu. I choć sama Louise Elisabeth Glück uważa, że „pisanie nie jest dekantacją osobowości”, to prof. Gałkowski pisząc o poetce zwraca uwagę, że „zlewanie sklarowanego wina znad osadu opadłego na dno butelki lub beczki jest istotnym zabiegiem, jeżeli chcemy uzyskać doskonały smak trunku. Ale nie tylko o sam osad tutaj chodzi. Wino musi „pooddychać”, wyrównać ciśnienie oraz pozwolić ulotnić się tym aromatom, które nie są pożądane. Skoro jednak pisanie poezji nie jest dekantacją, oznacza to, że mamy do czynienia nie tyle z nabieraniem smaku i wyzbywaniem się tego, co uznajemy za niepotrzebne, ile z kreowaniem świata, do czego konieczna jest nie tylko adekwatna dawka emocji, lecz także dystans” [6]. I tej dekantacji oraz dystansu często tak bardzo brakuje w publicznych wypowiedziach, w tym także w mediach społecznościowych. Podobnie jak brakuje eufemizmu, przenośni, metafory, abstrakcyjnego poczucia humoru, za to w nadmiarze jest przaśności, dosadnej dosłowności czy skrótów myślowych oraz uproszczonych memów.
A wracając do wspomnianych na wstępie wulgaryzmów, to na przestrzeni lat zmieniły one swoje narracyjne znaczenie. Kiedyś było to typowe przekleństwo wyrażające złość, przerywnik, podkreślenie emocji. Dzisiaj słychać i widać, że wulgaryzmy mają też szersze znaczenie, służą odreagowaniu, wyrażeniu buntu, sprzeciwu ale także emocji pozytywnych, kiedy to używa się popularnego słowa ze środka alfabetu, dla unaoczniają zdziwienie, zadowolenie czy zachwyt. Słowa wulgarne pełnić mogą odmienne funkcje z różną mocą. Wydaje się, że największą ekspresję mają w sytuacjach buntu, protestu czy niezgody, ale nie ujawniają jej w mediacjach czy negocjacjach, a zbyt często powtarzane, zgodnie z zasadą habituacji (powtarzalności) tracą ją tam, gdzie wstępnie miały. Prof. Jerzy Bralczyk o wulgaryzmach używanych w przestrzeni publicznej powiedział: „Mnie się to nie podoba. Nie mam szczególnej satysfakcji, albo wręcz mam niemiłe odczucia, kiedy widzę słowa nieprzyzwoite w przestrzeni publicznej. One są czasami motywowane w sztuce, teatrze, ale czy to wykrzykiwane, co częściej się zdarza, czy zwłaszcza wypisywane, a już najbardziej powielane, powtarzane wydają mi się niestosowne do tego stopnia, że nawet mówić bym o nich teraz nie chciał” [7]. Przytaczam opinię prof. Bralczyka, by zwrócić uwagę, że dobór słów ma znaczenie, niezależnie od podobieństwa czy różnic poglądów. Jednocześnie, w ramach różnicowania przypomnę, że w aktualnych rozważaniach koncentruję się na indywidualnych wypowiedziach ustnych i pisemnych prezentowanych publicznie, a nie na werbalnej ekspresji tłumu, bo to osobny temat. Podobnie jak odrębnym tematem jest skonstruowana ze słów zabójcza broń, jaką jest hejt, do którego wrócę w innym opracowaniu. Wulgaryzmy stanowią język emocji, jeżeli stają się werbalizacją myśli, bywają nieadekwatne, nieskuteczne lub bezsilne.
Żyjemy w czasach uproszczeń, wypowiadamy się w sposób coraz mniej wyrafinowany, za pomocą pojedynczych słów, laików czy memów, przy czym mem jako forma miniaturowa nie zmniejsza odpowiedzialności za słowa, bywa wręcz przeciwnie, bo przy dzisiejszym zamiłowaniu do skrótów, krótki przekaz miewa większą siłę rażenia. Bywa więc, że w wypowiedziach publicznych, nie używając słów wulgarnych, można dać przekaz ze skutkiem bardzo niestrawnym i mało apetycznym.

Małgorzata Talarczyk

 

Źródła:
1. Wikipedia https://www.google.pl/search?source=hp&ei=sEHwX-
2. https://lubimyczytac.pl/cytat/15669
3. Andrzej Klimczuk. Hipoteza Sapira-Whorfa – przegląd argumentów zwolenników i przeciwników. „Kultura – Społeczeństwo – Edukacja”. 1 (3), s. 165–181, 2013. Poznań: Adam Mickiewicz University Press.
4. Chrząstowski S., de Barbaro B. Postmodernistyczne inspiracje w psychoterapii. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków, 2011.
5. https://www.nobelprize.org/uploads/2019/12/tokarczuk-lecture-polish.pdf
6. https://nowynapis.eu/tygodnik/nr-79/artykul/louise-gluck-pisanie-nie-jest-dekantacja
7. https://dziendobry.tvn.pl/a/prof-jerzy-bralczyk-o-wulgaryzmach-w-przestrzeni-publicznej-mnie-sie-to-nie-podoba?fbclid=IwAR0f5AJLVGvJH1CpAUG8m2HsO9v-kTarHTRv6rPwkHk4AxZQX5y6a489aFw

Dr Małgorzata Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.
www.system-terapia.pl