„Nie jestem tu gościem”. Australijczyk o Polsce i Kalisz

Ze Światowego Raportu Szczęścia 2019 wynika, że Australia jest jednym z najlepszych miejsc do życia, plasuje się na 11 pozycji. Polska zajmuje dopiero 40. miejsce. Mimo to grafik naszego Wydawnictwa, Australijczyk, od półtora roku mieszka w Polsce. O to, skąd pojawił się pomysł, by przenieść swoje życie z Antypodów do Kalisza Mateusza Bartkowiaka pyta Magdalena Zdrowicka-Wawrzyniak.

Wiem już, że każdy o to Cię pyta… Skąd pomysł, by się tu przeprowadzić. Dla Polaków Australia to takie miejsce, gdzie jest ciepło, przyjemnie, dobrze się żyje.

Jest ciepło, czasem nawet bardzo (śmiech). Na poważnie, pomysł zaistniał dość dawno, chciałem zobaczyć, o czym tak rodzice rozmawiali, wiele opowieści było na temat Polski i Kalisza w domu. Sam chciałem się przekonać, jak to jest. Ogólnie rzecz biorąc, lubię podróżować, więc chciałem zobaczyć nie tylko Polskę, ale Europę. Wreszcie zdecydowałem, że to ten czas, młodszy już nie będę.

Jakie były wyobrażenia przed przyjazdem?

Wiedziałem, że będzie inaczej. Każdy kraj ma swoją specyfikę, plusy i minusy – niektóre rzeczy Australia bardzo dobrze robi, a niektóre wręcz przeciwnie, tak samo jest w Polsce. Tak do końca nie wiedziałem, czego się spodziewać. Oczywiście oglądałem polską telewizję, wiem, że to śmiesznie zabrzmi, ale seriale Ranczo, Ojciec Mateusz… trochę wiadomości, więc wiedziałem jak Polska wygląda, były też rozmowy z rodzicami, ale nie byłem pewien, z czym spotkam się w rzeczywistości. Wiem jednak, że jak nie będzie mi się podobało, to mogę po prostu wrócić do domu, do Australii. Dopóki nie poznasz miejsca sam, sam czegoś nie przeżyjesz, to nic nie możesz powiedzieć. Zdobywam więc doświadczenia, niektóre są dobre, inne nie, ale to zawsze przygoda.

Byłeś w Polsce poprzednio dwadzieścia lat temu, jako nastolatek. Jak wtedy odbierałeś ten kraj, jak teraz go oceniasz?

Teraz już nie jestem gościem. Mieszkam już półtora roku w Kaliszu. Teraz jestem dorosły, mogę sam o sobie stanowić, podczas poprzedniej wizyty byłem pod opieką mamy. Teraz mogę robić to, co chcę, zobaczyć to, co chcę. Wtedy byliśmy w Polsce sześć tygodni, trudno mieć tyle doświadczeń w tak krótkim czasie. Teraz wszystko poznaję. Wówczas często gościliśmy  u znajomych i rodziny, pamiętam z tego czasu dużo jedzenia i zwiedzania. Teraz żyję jak każdy kaliszanin, mieszkam i pracuję, jeżdżę autobusem, w razie potrzeby korzystam z opieki lekarskiej, załatwiam sprawy w urzędzie… To zupełnie inne odczucia niż podczas wakacyjnego pobytu. Co mogę powiedzieć o Kaliszu, to jest to piękne miasto, które może się podobać, ale bardzo ciche, wydaje się, że mogło by intensywniej funkcjonować.

Mieszkałeś w stolicy Australii Canberze, kilka dobrych lat w ogromnym Sydney. Przyleciałeś do Polski w końcu naszego lata…

Gdy wylądowałem w Warszawie, to odczułem różnicę temperatur, u nas wówczas było zimno – około 10 stopni, tutaj w okolicach 30. Taka zmiana po podróży, która trwa ponad dobę, robi swoje. Ale tak naprawdę nie jest tu gorąco. Wszyscy wokół mówią: ale upał!, a dla mnie cieplej jest dopiero powyżej trzydziestu stopni. Spodziewałem się natomiast ostrej zimy, śniegu. Za dużo go nie było, w tym roku to już prawie wcale. Ludzie mi mówią, że pogoda się zmieniła. Pierwsza zima była fajna, padał śnieg, z mniej przyjemnych rzeczy, to udało mi się poślizgnąć – nie byłem na to przygotowany – i wyłożyć jak długi. Naprawdę zimno było, gdy byłem poprzednio w Polsce, chyba było z – 15, to wtedy odczuwałem chłód.

Co może Australijczyka zaskoczyć w Polsce?

Takie drobiazgi, gdzie nie wiesz, gdzie coś kupić, ja nie wiedziałem, że istnieje coś takiego jak pasmanteria. A ogólnie zachowanie ludzi, w Polsce jak się wchodzi do sklepu, to się mówi ‘dzień dobry’, w Australii byłoby to dziwne – jak byś na przykład wszedł do apteki i powiedział ‘dzień dobry’, ale znowu tu rzadko kto mówi ‘proszę’ i ‘dziękuję’, co w Australii jest nie do przyjęcia. Jeżeli jesteśmy przy aptece, to w telewizji zaskoczył mnie ogrom reklam leków przeciwbólowych i innych środków na różne boleści.

Wracamy tu do Światowego Raportu Szczęścia. Wynika z niego, że wiele jest w Polsce do zrobienia…

W Polsce wiele rzeczy trzeba wywalczyć, a Australii najprościej mówiąc, klient zawsze ma rację. To chyba mnie najbardziej zaskoczyło, sądziłem, że ludzie będą bardziej otwarci, trochę milsi, a okazuje się, że niekiedy trzeba się zdenerwować i nakrzyczeć i dopiero się dostaje to, co się chce. To trochę smutne.

Czego Ci brakuje?

Baraniny! (śmiech) Na poważnie: rodziny. To spora odległość. Najbliżsi są tam, ale tu też mam rodzinę, której tak dobrze bym nie poznał, gdybym nie był tu dłużej.

Jakie są Twoje plany na przyszłość?

Nie próbuję robić za daleko planów, bo zwykle się nie sprawdzają. Mieszkam teraz w Kaliszu, pracuję w Starostwie Powiatowym w Wydziale Promocji, Informacji i Obsługi Rady, jako grafik współpracuje też z różnymi organizacjami. Planuję, korzystając z tego, że mieszkam w Europie, wiele jeszcze podróżować. Z całą pewnością nie martwię się przyszłością, bo wiem, że Australia zawsze na mnie czeka.