Prof. K. Wolny-Zmorzyński: „Tajemnica pisarskiego sukcesu? To tajemnica tajemnicy…”

Rozmowa z prof. Kazimierzem Wolnym-Zmorzyńskim, medioznawcą, literaturoznawcą, pisarzem. 

  • Jest Pan Profesor nie tylko teoretykiem literatury, znawcą słowa i gatunków literackich oraz dziennikarskich, ale też sam pisze. Jak Pan Profesor kiedyś wymierzył – to około dwóch metrów autorskich książek. Nie tylko naukowych, ale także powieści. I właśnie o to chciałam Pana Profesora dziś pognębić. Bo prawda jest taka, że teraz sporo ludzi pisze, ktoś nawet złośliwie, ale nieco prawdziwie stwierdził, że teraz więcej osób pisze niż czyta. Czy żeby dobrze pisać, trzeba dużo czytać? Czy wcale niekoniecznie?

A może tak było zawsze, tylko nikt tak tego nie nagłaśniał jak obecnie, że więcej osób pisze niż czyta? A jeszcze, gdy obecnie każdy może sam wydać, własnym sumptem, swoje utwory to już problemu nie ma. Dzisiaj każdy, kto opublikował większy lub mniejszy, lepszy czy gorszy utwór w formie książkowej lub w prasie, nie mówiąc o internecie, uważa się za pisarza, poetę. I niech tak w świadomości danej osoby takie przekonanie zostanie, gdy jest jej łatwiej z tym żyć, gdy to jej pomaga. A poza tym nigdy nie wiadomo, co się czytelnikom spodoba i co będzie bestsellerem, czy utwór wydany przez autora za własne pieniądze, czy sfinansowany przez wydawnictwo. Jeśli chodzi o czytanie i pisanie. Należę do tych ludzi, którzy są nawet przekonani, że aby dobrze pisać, trzeba dużo czytać. Jednak, czy tak jest, czy ta teoria ma uzasadnienie w praktyce? Niedawno zwątpiłem w tę teorię. Prowadzę ze studentami zajęcia warsztatowe z gatunków dziennikarskich. Studenci piszą teksty w danym gatunku, potem je odczytują na głos przy swoich kolegach, ja z kolei wskazuję na zalety i wady ich tekstów. Jeden z moich studentów pisał znakomicie, rzeczowo, poprawnie, bezbłędnie. Postawiłem go wszystkim innym za wzór i na koniec zajęć mówię do niego z pełnym przekonaniem: „Pan bardzo dobrze pisze, bo pan dużo czyta”, a ten student na to bez skrępowania: „Nie, wcale nie czytam i nawet czytać nie lubię. Piszę, bo mam taką potrzebę, a jak mam już coś przeczytać, to tylko we fragmentach, to co potrzebne”. Zaniemówiłem, popatrzyłem na niego ze zdziwieniem i co mogłem powiedzieć? Tylko to, że mnie bardzo zaskoczył. Zwątpiłem zatem w tę teorię o konieczności czytania. A jeśli chodzi o półkę z książkami mojego autorstwa i pod moją redakcją, faktycznie książki zajmują prawie dwa metry. Wymierzyć nie jest trudno, wystarczy spojrzeć na półki. To plon mojej pracy równych trzydziestu lat, bo pierwszą książkę opublikowałem, o matko, faktycznie równo trzydzieści lat temu, w 1991 roku. Autorskich książek naukowych mam 23, pod redakcją blisko 50, a w nich spore rozdziały, są też powieści. Jest ich 7, jeden tom miniatur i bajki dla dzieci. Wychodzi, że pisałem średnio ponad jedną autorską książkę, z małym procentem, na rok, nie licząc tych wydanych według mojego pomysłu i pod moją redakcją. Nieźle.

  • Jakie pozycje poleciłby Pan Profesor dla pisarzy początkujących? Na czym się wzorować, z czego czerpać inspiracje?

To zależy, kto jaki gatunek literacki czy dziennikarski chce uprawiać. Każdy sam musi sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim gatunku czuje się najlepiej, co go interesuje i co światu ma do powiedzenia, na co chce zwrócić uwagę i w jakiej formie o tym opowiedzieć, w czym się chce realizować, czy jakie chce pisać utwory, czy realistyczne, fantastyczne, fantasy, oniryczne, non-fiction czy dziś „nie wiadomo, jakie”, czyli postmodernistyczne o rozchwianej kompozycji, tematyce zabałaganionej. Gdy każdy zainteresowany sobie odpowie na te pytania, wtedy ma szukać mistrzów, podpatrywać, jak oni pisali i piszą, jak ujmowali i ujmują rzeczywistość czy jak prezentowali, albo prezentują problemy. Hemingway mówił, że początkujący pisarz musi mieć swojego mistrza, powinien przeczytać wszystko, co właśnie mistrz napisał, powinien stosować nawet tę samą technikę pisania i wtedy nawet mistrza prześcignie, gdy napisze o czymś, czego ten mistrz nie napisał.

  • Na co taki pisarz-amator ma zwrócić przede wszystkim uwagę?

Myślę, że na technikę pisania, klarowność przekazu, gładkość wypowiedzi, jej płynność, by odbiorca nie miał wrażenia, gdy czyta dany tekst, że idzie po ściernisku, potyka się o korzenie, wpada do wykrotów. Hemingway mówił, że pisanie to jazda bez wstrząsów na nartach po śniegu, pod którym kryje się pełno kamieni. Te kamienie to praca pisarza, ale czytelnik nie może ich czuć. Musi sunąć po gładkim śniegu, lekko i harmonijnie. Pisarz musi zwrócić uwagę także na to, co ma sam do powiedzenia. A najważniejsze ma być sobą. Henryk Sienkiewicz dał radę młodym adeptom pisania, a ja ją powtarzam: „Tylko nie wpadaj w żaden styl, nie pisz po literacku. Mała rzecz! Rozumiem to dobrze, że im pisarz znakomitszy, tym mniej pisze po literacku”. Chodzi o to, by ten język nie był napuszony, ma być naturalny.

  • Pisarz powinien być osobą analityczną i spostrzegawczą, mieć zmysł do szczegółów. Znana jest taka anegdota o Bolesławie Prusie, który wybrał się na targ ze znajomymi i założyli się, który z nich zapamięta więcej szczegółów. Prus wygrał i okazał się absolutnie bezkonkurencyjny, pozostali panowie nie zdołali zaobserwować nawet połowy detali, które wyłapał Prus. Obserwowanie rzeczywistości, to pisarska podstawa?

W pewnym sensie tak, ale to o czym Pani mówi dotyczy przede wszystkim dziennikarskiej spostrzegawczości, pisarskiej podobnie, ale nie w takim samym stopniu, bo wszystko zależy od tego, o czym się pisze i jaka jest tematyka utworu. To, że Prus widział więcej niż inni, zawdzięczał swojej postawie, po prostu skromności. Prus, gdy zbierał materiał do reportażu, nie był postacią najważniejszą. Osoba skromna, niewynosząca się ponad innych – widzi więcej i czuje więcej, myśli podobnie jak ludzie, z którymi się spotyka, wczuwa się w ich problemy, obserwuje środowisko ich oczami, nie myśli o sobie. Dobry reporter czy dobry pisarz, gdy zbiera materiał, by zrealizować swój pomysł na powieść czy reportaż, ma zapomnieć o tym, że jest lepszy od swojego rozmówcy, ma zniżyć się do poziomu osoby, o której chce napisać, nawet wtedy gdy naprawdę jest od niej mądrzejszy. Wtedy więcej osiągnie. Idealnie tu pasuje zasada stosowana przez apostoła Pawła, który w jednym z listów do Koryntian mówił, że „nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział”. Tak samo pisarz musi upodobnić się do ludzi, o których pisze, by osiągnąć zamierzony cel.

  • Przyjmuje się, że przepis na dobrą książkę to zestaw trzech elementów – akcja, bohaterowie, dialogi. To wszystko musi być wyraziste i pasować do siebie wzajemnie. Gdyby zredagować przepis na dobrą powieść tak jak recepturę kulinarną, to jakby ona brzmiała?

Ta, którą Pani podała jest bardzo dobra i się sprawdza tylko w ten schemat trzeba włożyć treść, przesłanie, plastyczne postaci, dialogi. Dialogi są bardzo ważne. One przesuwają akcję do przodu, z nich musi coś wynikać. Błędem jest stosowanie „pustych dialogów” w stylu: „Co słychać? Dziękuję! Co poza tym? Aby naprzód!”. Chyba, że trzeba pokazać, że bohaterowie nie mają sobie nic do powiedzenia, są względem siebie chłodni. Taki dialog, niby bez sensu, też oddaje prawdę o relacjach tych postaci. Poza tym autor ma opowiadać z przekonaniem, z pasją o miejscach, w których żyją bohaterowie, nawet ci fikcyjni. Najważniejsze jest mieć coś do powiedzenia. Oriana Fallaci radziła, aby przed przystąpieniem do pisania powieści ułożyć konspekt, ułożyć konstrukcję całości, trzymać się jej, niekoniecznie sztywno. To dyscyplinuje, pomaga harmonijnie połączyć różne historie, odmiennie niż pisząc poezję. Uważała, że poezja jest krzykiem nadawcy, a proza jest właśnie dyscypliną, nie ma w niej improwizacji, ją się konstruuje, nie jest syntetyczna jak poezja. Proza składa się z tysiąca słów, wśród których można się pogubić. Oriana Fallaci przestrzegała siedmiu przykazań pisarstwa: pierwsze – dużo czytać, by zobaczyć, jak piszą inni, drugie – nie nudzić, trzecie – mieć odwagę niemówienia od razu o wszystkim, czwarte – mieć odwagę wyrzucić z tekstu to, co się napisało wcześniej, bo nie wszystko jest złotem, piąte – dopracowywać te fragmenty, na których zależy autorowi, szóste – nie czekać na natchnienie, tylko być zdyscyplinowanym, bo pisanie jest aktem woli, wymagającym ogromnego poświęcenia, sporego wysiłku, siódme – nie pozwolić, by ogarnął piszącego lęk, że to, co się napisało jest nic nie warte. Wierzyć w siebie i w to, co się robi. Jeśli chodzi o tworzenie bohatera. Nie wolno zrobić z niego arcybohatera, nadczłowieka, bo tacy bohaterowie nie budzą sympatii.

  • Podstawowym rozstrzygnięciem jest też kwestia narracji – pierwszo- czy trzecioosobowa? Narrator wszechwiedzący czy też usytuowany w świecie przedstawionym? To ważne decyzje, które rzutować będą na konstrukcję fabularną utworu.

Wszystko zależy od tego, jaką pozycję przyjmie autor i co chce wyrazić. Pisanie w pierwszej osobie wydaje się proste, bo opowiadamy z jednego punktu widzenia, ale trzeba opowiadać tak, by zaciekawiać odbiorcę, pobudzić jego wyobraźnię, by zżył się on z historią, którą przedstawiamy. To nie jest, wbrew pozorom, łatwe. Sztuką jest nie zanudzić narracją pierwszoosobową czytelnika. Zanudzenie go jest brakiem dla niego szacunku, a jeszcze gdy opowieść ciągnie się bez akapitów, bez dialogów, to katastrofa. Pisanie w trzeciej osobie natomiast pozwala na pokazywanie problemu z wielu punktów widzenia, a jeszcze jak narrator jest wszechwiedzący, wtedy zachowuje się jak Bóg, który nie tylko jest wszechwiedzący, ale wszechmogący, bo przerzuca bohaterów z miejsca na miejsce, prowadzi kilka wątków równolegle, zawiesza akcję w najciekawszym momencie, wraca zgrabnie do przeszłości bohaterów, pokazuje bohatera w takich sytuacjach, w jakich pewno narrator pierwszoosobowy by go nie pokazał, ponieważ nie ma takich uprawnień.

  • A co z bohaterem głównym? Jakie cechy są tymi, które mogą zapewnić pisarski sukces? Kim powinien być bohater i jak się zachowywać w powieści?

Tworzony przez pisarza bohater musi się czymś wyróżniać. Wyglądem, zachowaniem, językiem, którym się posługuje, jakich używa indywidualnych zwrotów. Te jego ciekawie sformułowane wypowiedzi czytelnicy lubią i często rozpowszechniają. Powołując bohatera do życia pisarz musi zwrócić uwagę na jego charakter, czy jest silny, czy słaby, czy potrafi, np. gasić zmysłowe namiętności czy raczej je rozbudza. Trzeba pokazać jego relacje z ludźmi bliskimi i obcymi, koniecznie trzeba pokazać jego historię, przeszłość sprzed czasu narracji, najlepiej w jakichś krótkich, konkretnych sytuacjach. Jak powiedziałem wcześniej, nie może być to ktoś ugrzeczniony, taki arcybohater, najlepszy, bez wad, nudny. To musi być ktoś interesujący, barwny. Najciekawszymi postaciami są te, które autor powołał do życia na postawie obserwacji ludzi, z którymi miał do czynienia i go te osoby zachwyciły albo nawet wywoływały obrzydzenie. Sztuka polega na tym, by oddać umiejętnie obraz postaci w powieści. To musi być ktoś, kto, gdy się pojawia, przyciąga uwagę i od razu czytelnik, dzięki wczuwaniu się w prezentowaną postać myśli jak ona, cieszy się z nią lub przeżywa z nią jej historie, dramaty, klęski lub sukcesy.

  • Czy miejsce akcji ma znaczenie, czy powinno być bliskie światu znanemu autorowi?

Autor, gdy opisuje dane miejsca, powinien o nich coś wiedzieć, znać ich klimat, drobne szczegóły z nimi związane, co dodaje kolorytu, ale i oddaje prawdę o rzeczywistości i bohaterze. Poza tym miejsce akcji dookreśla bohatera, mówi pośrednio o nim samymi.

  • Bohaterowie, miejsce akcji, wydarzenia, to wszystko powinno być znane autorowi, bo zakłada się, że pisanie o tym, na czym się ktoś zna jest lepsze niż sięganie do abstrakcji. Ale przykład Stanisława Lema temu zaprzecza. Podobnie – pamiętam wywiad ze Stevem Spielbergiem, który po premierze filmu „Kolor purpury”, którego akcja toczy się w afroamerykańskiej społeczności, spotkał się z zarzutem, że zrobił film nie znając uwarunkowań funkcjonowania afroamerykańskiej społeczności, jest „biały”, więc nie ma prawa robić filmu o „czarnych”. Zarzuty te padły ze strony afroamerykańskich dziennikarzy i krytyków filmowych. A S. Spielberg na to miał się zdziwić i rzec, że jak zrobił film o kosmitach „ET”, to jakoś nikogo to nie bulwersowało. Czy więc trzeba pisać o świecie sobie znanym czy lepiej od niego uciec?

Rzeczywistość przedstawiona przez autora w utworze literackim może się wydawać odbiorcy abstrakcyjna. Jednak zawsze w świadomości autora, o czym czytelnik nie musi wiedzieć, jest w jego przekonaniu prawdziwa albo prawdopodobna, bo to jego świat, przez niego stworzony, w który on wierzy, widzi go oczami swojej wyobraźni. Przecież powieści Lema to fantastyka, ale problemy poruszane w tych powieściach i ich bohaterowie są nam bliskie, a że rzecz dzieje się w kosmosie? No, dziś to rzeczywistość, jeszcze do niedawna sience-fiction. Ale obojętnie, czy sience-fiction, czy nie, pokazana lub opisana historia ma wciągać, odbiorca ma ją czuć, jak i bohaterów, bo mają być oni oddani z uczuciem, jak właśnie u Spielberga. O ile dobrze pamiętam E.T był postacią, mimo że z zaświatów, nam jednak bliską. Odbiorca ją czuje i darzy sympatią. Gdy film się kończy, żal jest się z nią rozstawać. Tak samo powinno być z postaciami literackimi, mają być częścią nas, odbiorców, podobnie jak są częścią autora, gdy je powołuje do życia. Wtedy sukces murowany, bo czytelnicy wierzą, że ktoś taki naprawdę istnieje. Mistrzami tworzeniu wielkich postaci literackich, prawie prawdopodobnych byli m.in. Prus, Sienkiewicz, Żeromski, czy Milne. Powiem więcej, ich bohaterowie żyją do dzisiaj, są długowieczni, a ich nazwiskami nazywa się ulice, np. w Lublinie czy innych miastach ul. Wokulskiego, ulica Kmicica, ul. Judyma, ul. Kubusia Puchatka.

  • W jaki sposób konstruować oś fabularną, by osiągnąć pisarski sukces? Ze szkoły wiadomo, że musi być wstęp, rozwinięcie, zakończenie, ale tak w większych szczegółach, w czym tkwi tajemnica sukcesu?

Najważniejsze umieć interesująco opowiedzieć daną historię. Dla mnie jest ważna klarowność przekazu, by odbiorca wiedział, co z czego wynika. Ciąg fabularny może być zakłócony w chwili odbioru, ale w pewnym momencie musi się zazębiać z główną historią. Jeśli chodzi o tajemnicę sukcesu? To tajemnica tajemnicy… Już kiedyś mówiłem podczas naszej rozmowy, że dużo zależy od szczęścia, też od promocji książki, od tego jaki nakład finansowy się na tę promocję przeznaczy. Wiemy też jednak, że finanse to nie wszystko. To, że o książce głośno w danej chwili, nie znaczy, że autor odniósł sukces. Po chwili ludzie o niej zapomną. Za to dobra, interesująco przedstawiona fabuła, zapisana ciekawym stylem obroni się sama, tylko że autor może już nie doczekać sukcesu swych dzieł. Sporo mieliśmy przecież takich przypadków w literaturze. A co to znaczy dobrze przedstawiona fabuła? Ciekawie opowiedziane, z licznymi zawirowaniami, losy postaci, oczywiście dobrze zestawione, dopasowane do siebie fakty, które wynikają jedne z drugich, bo tym samym łatwiej trafiają do wyobraźni odbiorcy, uwypuklone bliskie relacje między bohaterami, pokazana łącząca ich nić porozumienia lub wrogość. To jest ten klej, który spaja odbiorcę z tekstem.

  • Czasem warto przełamać nawyki, postąpić wbrew zasadom, by osiągnąć sukces. Tu nasuwają mi się rozliczne przykłady literackie czy filmowe, kiedy z fabułą autor postąpił absolutnie wbrew zasadom sztuki i to był strzał w dziesiątkę. Choćby J. Joyce, który włączył technikę strumienia świadomości, wcześniej nieznaną i początkowo nieakceptowaną. A jednak, teraz bardzo popularną wśród pisarzy, którzy wcale nie musieli słyszeć o „Ulissesie” czy „W poszukiwaniu straconego czasu” M. Prousta, które też stało się wielkim przebojem literackim. W serialu „Columbo” widz wie, kto zabił od pierwszych minut filmu, a główny bohater, porucznik rozwiązujący zagadkę kryminalną, wkracza dopiero w drugim kwadransie filmu. To absolutnie wbrew zasadom konstrukcji fabuły kryminalnej, gdzie widz czy czytelnik rozwiązywał zagadkę razem z policjantem czy detektywem, głównym bohaterem. Podobnie zaskoczyła wszystkich Agata Christie, która mordercą uczyniła narratora.

Trzeba eksperymentować. To jest konieczne. Podziwiam te osoby, które z zachwytem czytają „Ulissesa” Joyce`a. Przyznaję, że to arcydzieło, ale wytrzymać mi przy nim było ciężko i nie dokończyłem. Czytając „Ulissesa” rozumiem co znaczy czytać powieść we fragmentach, najlepiej tam, gdzie się ją przypadkiem otworzy. To chyba sposób na czytanie Joyce`a. Osobiście doszukuję się w „Ulissesie” czystego reportażu psychologicznego, bo nikt tak prawdziwie nie oddał wnętrza postaci jak Joyce. To prawda o myślach człowieka, to co ma w głowie i jak poukładane, a raczej nie poukładane. Tak na marginesie to ja we wszystkim widzę reportaż, nawet w średniowiecznej „Pieśni o zabiciu Jędrzeja Tęczyńskiego”. W utworach realistycznych, stawianych za wzór literatury oddający prawdę o tym, o czym myślą bohaterowie, nie ma za grosz prawdziwych ujęć, bo jaka to prawda o tym, co myśli bohater, gdy myśli jego są tak uporządkowane, „uczesane”, że aż nieprawdziwie. Joyce`owi idealnie udało oddać prawdę o tym, co każdy ma w głowie. I tu mu honor oddaję. Ten eksperyment wyszedł mu na korzyść dla nas wszystkich. Jeśli chodzi o Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu” to majstersztyk kompozycyjny. Wszystkie wydarzenia podporządkowane są zakończeniu i przemianie bohatera w pisarza, ale za taką literaturą, przyznaję się bez wstydu, nie przepadam. Jeśli chodzi o konstrukcję kryminału filmowego „Colombo” to znakomite rozwiązanie, imponujący sposób prowadzenia narracji oczami inspektora i podziw dla jego intuicji, w którą wczuwa się także odbiorca. Jeśli chodzi o Agatę Christie i jej odejście w prowadzeniu narracji i stosowaniu wątków od utartych kanonów literatury kryminalnej, co było powodem, jak dobrze pamiętam, wykluczenia jej z klubu zrzeszającego autorów powieści detektywistycznych, było błędem nie jej, a tych, co tak w sprawie pisarki postanowili. Dali wyraz swojej ignorancji i zamknięciu na wszelkie eksperymenty. To powinno być przestrogą dla wszystkich, którzy wydają wyroki i eksperymentów się boją, są wierni do przesady tradycji. „Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe, a nie w uwiędłych laurów liść z uporem stroić głowę”.

  • Język powieściowy to kolejna ciężka sprawa. Szkoła nie uczy dobrego pisania, choćby tylko poprawnego – też nie. Wiem coś o tym, niestety… Ortografia, interpunkcja, stylistyka, to nasze polskie pięty achillesowe. Zresztą teraz nikt się nie wstydzi błędów, bo mało kto je dostrzega. Internet wręcz wymaga błędów, by podnieść wiarygodność postów. Dominują wulgaryzmy. Przecież na przełamaniu stereotypu języka poprawnego wyrosła Dorota Masłowska. Sukces „Psów” to też soczysty, wulgarny język. Wprawdzie nasza noblistka pisze poprawną piękną, ale zarazem prostą, polszczyzną, osiągnęła sukces… Więc jak pisać, by było dobrze?

W pewnym sensie sama Pani odpowiedziała na to pytanie. Myślę, że tak należy pisać jak właśnie pisze noblistka. Popisywanie się wulgaryzmami jest najzwyklejszym, nie bójmy się tego słowa, chamstwem. Rozumiem, że trzeba czasami użyć wulgaryzmów, ale bez przesady. Przecież, gdy Marek Nowakowski opisywał warszawską ulicę, różne meliny, to nie przesadzał z wulgaryzmami. Niestety dzisiaj wulgaryzmy przeniknęły do sztuki. Sztuka pokazuje, jacy jesteśmy. To nasz obraz, odbijamy się w sztuce jak w lustrze. Wulgaryzmy to dzisiaj nasz język codzienny. Niedawno przypadkiem słyszałem rozmowę młodych mam, które spotkały się w sklepie i rozmawiając ze sobą na mało istotne, wcale nie nerwowe tematy, każde zdanie zdobiły przekleństwami, a przysłuchiwały się tej rozmowie ich małe dzieci. Ktoś może powiedzieć – takie życie. No tak. Takie życie i taka literatura, film. Sztuka to idealnie oddaje jeden do jednego. Udawać, że tego nie ma, byłoby nieuczciwe, ale znowu promować taki język też nie jest na miejscu. Sam nie wiem, niech każdy wybierze, co mu odpowiada. W końcu możliwości jest dzisiaj sporo i wybór ogromny.

  • W zakresie gatunku – powieść z fikcyjnymi bohaterami i fabułą, oparta na biografii, może tak bardzo teraz popularny kryminał? Kryminały lokalne, umieszczone w miejscowym kolorycie, z historią w tle, ten schemat pozwolił osiągnąć sukces naszemu poznańskiemu psiarzowi Ryszardowi Ćwierlejowi czy Remigiuszowi Mrozowi. Lubimy kryminały, więc to może dobre na początek?

Akurat na ten temat nic nie mogę powiedzieć, bo za powieściami o tematyce kryminalnej nie przepadam i ich po prostu nie lubię. Inaczej z amerykańskimi czy niemieckimi kryminałami filmowymi, dobrze zrobionymi, gdzie każdy szczegół jest dopracowany, a fabuła trzyma w napięciu. Polskim twórcom kryminałów daleko do amerykańskich. Próbuję oglądać nasze rodzime, ale za każdym razem rezygnuję z takiej napuszonej rozrywki, źle zrobionych filmów. Amerykańskie i niemieckie mnie bawią i lubię je oglądać.

  • Podsumujmy – jakie są zatem najważniejsze wskazówki dla początkujących pisarzy?

Myślę, że te, które przywołałem wcześniej za Orianą Fallaci.

  • A jakimi zasadami psiarskimi kieruje się Pan Profesor? W sieci można przeczytać bardzo wiele pochlebnych opinii czytelników, więc chyba jest dobrze?… Zatem, jaki Pan ma sposób na pisanie?

Piszę tak, jak czuję i piszę wtedy, kiedy chcę na coś wskazać, na jakiś problem. Pisanie powieści nie jest pisaniem tekstów naukowych. Te muszą być podbudowane badaniami i moją interpretacją tych badań. Jeśli chodzi o powieści, zawsze stosuję zasadę Sienkiewicza, by pisać od serca, bez zadęcia, bym sam się tym, co piszę bawił i żeby mnie moje teksty nie zanudziły, bo myślę o czytelniku. A pochwały, nie ukrywam, dobre opinie cieszą, nawet motywują mnie do dalszej pracy.

Dziękuję za rozmowę.

Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska

Foto: Renata Misz-Zmorzyńska

Foto 2