Popularyzator Nauki 2020, dr J. Stojer-Polańska: „Czas sprzyja tym, którzy działają”

  • Otrzymała Pani zaszczytny tytuł Popularyzator Nauki 2020 w ramach 16. edycji konkursu w kategorii Naukowiec. W rozstrzygniętym konkursie nagradzane są osoby, zespoły i instytucje, które popularyzują naukę w sposób nie tylko naukowy, ale i ciekawy. Przeglądając Internet, można zauważyć Pani obecność podczas licznych spotkań z dziećmi, z czytelnikami, jest sporo wywiadów z Panią, napisała Pani sporo książek, zarówno naukowych, jak i edukacyjnych dla dzieci i młodzieży. Jest Pani autorką książek, warsztatów dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Normalnie Pani pracuje i ma swoje normalne życie. Skąd bierze Pani na to wszystko czas?…

Po prostu trzeba robić swoje. Może właśnie czas sprzyja tym, którzy działają. Dobra organizacja, systematycznie prowadzony i realizowany kalendarz, łączenie projektów, współpraca. W ten sposób udaje się wiele działań przeprowadzić. Staram się także w projekty zaangażować wiele osób – zarówno jako uczestników, jak i organizatorów, wtedy przy jednym spotkaniu można więcej warsztatów przeprowadzić.

  • Widać, że Pani zawód, to zarazem Pani wielka życiowa pasja. Kryminalistyka jako pasja?… Hm. To przecież zbrodnie, samobójstwa, nieszczęśliwe wypadki. Można się tym fascynować w czasie wolnym, przy dobrym kryminale czy serialu telewizyjnym, ale w tak w życiu, w pracy zawodowej, to chyba łatwe nie jest? Jak Pani sobie radzi z mroczną stroną ludzkiej natury, z którą przecież cały czas ma Pani do czynienia?

W życiu spotkałam bardzo dużo dobrych ludzi więc częściej widzę jasną stronę niż mroczną. Wszyscy z nich są bardzo zaangażowani w pomaganie innym, poszukiwanie osób zaginionych, rozwiązywanie spraw z ciemnej liczby przestępstw, pomoc pokrzywdzonym, szkolenie zwierząt służbowych. To prawda, że kryminalistyk i kryminolog zajmują się badaniem ciemnej strony człowieka, tym co sprawca zrobił, do czego jest zdolny. Z drugiej jednak strony, te działania są po to, by przestępczość zwalczać. A pasja jest potrzebna, by realizować ten cel.

  • Przekazuje Pani wiedzę kryminalistyczną także najmłodszym?

Często dzieci są uczestnikami moich zajęć, bardzo lubię z nimi pracować. Mają ciekawe, inne niż dorośli, spojrzenie na ślady. Zadają pytania o pracę zwierząt, na przykład: „Czy ten koń od małego służył w Policji? Czy każdy pies nadaje się do służby?, Czy kot może być kotem policyjnym?”.  Bardzo też cenię spotkania interdyscyplinarne, na przykład realizowane w Pracowni „Arete” w Krakowie, gdzie można przeprowadzić zajęcia o śladach, zwierzętach na służbie i dodatkowo wykonać prace plastyczne, ceramicznego konika czy pieska. Wykonywaliśmy w „Arete” również ślady w glinie i tworzyliśmy takie na płótnie. Warto wykorzystać różne możliwości, by mówić o nauce i sztuce, o prawach zwierząt i rozwiązywaniu zagadek kryminalnych.

  • Czy dzieci podczas licznych spotkań edukacyjnych zadają pytanie o istnienie zła w człowieku? Co im Pani odpowiada?

Pytają czasami o sprawy kryminalne, te prawdziwe, o których słyszeli w mediach. Czasami też mówią o sprawach z własnego doświadczenia. Wszystko zależy od tego, jakiego rodzaju to pytanie i czy odpowiedź powinna być udzielona publicznie  w grupie, czy po zajęciach. A to już zależy od konkretnego przypadku. Bo odpowiedzieć trzeba. Nawet jeśli muszę przyznać: nie wiem. Pytania o zło i dobro to trudne pytania, nie zawsze łatwo o odpowiedź. Jeśli jest to pytanie kryminalistyczne, np. o sposób badania śladów – mogę sprawdzić i się dowiedzieć. Jeśli to pytanie kryminologiczne, np. czy złodziej przestanie kraść – często nie ma kategorycznych odpowiedzi.

  • Poprzez pracę kryminalistyka poznała Pani zwierzęta służbowe, pracujące w służbach mundurowych. Jest Pani jedną z sygnatariuszek petycji dotyczącej przyznania psom i koniom służbowym płatnej emerytury. Niewiele osób wie, że po wycofaniu ze służby państwo przestaje się zajmować psami i końmi, nie płaci na nie ani grosza. Jak to możliwe, że po 1989 roku żadna z partii u władzy nie pochyliła się nad losem pracujących czworonogów? Wcześniej zresztą też nie.

Myślę że wiele osób nie wiedziało o tym, że taki problem istnieje. Dlatego edukujemy w tym zakresie i popularyzujemy wiedzę o funkcjonariuszach na czterech łapach i kopytach. Liczę na to, że właściwe i potrzebne przepisy się pojawią. Stąd też pomysł petycji, by dotrzeć także do polityków i pokazać im, że los zwierząt służbowych na emeryturze nie jest ludziom obojętny.

  • Wspiera Pani także Stowarzyszenie „Zakątek Weteranów”, proszę o tym opowiedzieć.

„Zakątek Weteranów” to miejsce bardzo mi bliskie, choć ze względu na odległość nie bywam tam tak często, jak bym chciała. Mieszkają tam emerytowane psy i konie, które nie mogły trafić do domu swojego opiekuna. Na miejscu założyciele stowarzyszenia i wolontariusze opiekują się czworonogami. Zapewniają właściwą opiekę, zabawę, jedzenie, opiekę weterynaryjną. Warto „Zakątek” wspomagać, bo utrzymuje się tylko z datków ludzi dobrej woli. Poznałam mieszkające tam zwierzaki, niektóre z nim miałam jeszcze okazję zobaczyć na służbie, jak konia o imieniu Delfin. W „Zakątku” panuje bardzo serdeczna atmosfera i widać życzliwość dla zwierząt oraz zaangażowanie w walkę i godny los starych i chorych zwierząt.

  • Pisząc książki o psach i koniach służbowych poznała Pani wielu wspaniałych ludzi. W jaki sposób zbierała Pani materiały do serii tych książek?

Dobrze mi się rozmawia z opiekunami zwierząt, z przewodnikami psów i jeźdźcami łatwo mi odnaleźć wspólny język, bo bardzo cenię te zwierzęta. W czasie wolnym jeżdżę konno i często odwiedzam miejsca, gdzie szkoli się psy domowe. Oczywiście miejsca szkoleń tych służbowych również, zarówno zawodowo, jak i dla przyjemności. Zawsze jestem ciekawa nowych przygód zwierząt służbowych, chętnie o nich słucham, a potem piszę. Na szczęście znalazł mnie wydawca, który chętnie wydaje książki o zwierzętach, jest ich już trochę. Zwierzęta towarzyszą mi w pracy i w domu. To chyba naturalne, że ciekawymi historiami chcemy podzielić się z innymi.

  • W zapowiedziach wydawniczych są jeszcze kolejne pozycje z serii kryminalistycznej dla dzieci i młodzieży, co to będzie?

Obecnie pracujemy nad książką o pierwszej pomocy dla psów, jest prawie gotowa.  Wraz w weterynarz Katarzyną Dołębską napisałyśmy o różnych zdarzeniach, które mogą się przytrafić psom aktywnym. Liczymy na promocję książki wiosną. Również książka o mieszkańcach „Zakątka Weteranów” czeka na publikację. Wraz z Grzegorzem Chmielewskim, prezesem stowarzyszenia, chcemy pokazać psie i końskie historie dotyczące pracy na rzecz naszego bezpieczeństwa.

  • Jakie cele stawia sobie Pani teraz?

Pracować dalej, oczywiście, znajdować nowe sposoby popularyzacji, zwłaszcza w czasach pracy online.  Chciałabym kontynuować rozpoczęte projekty, nawiązywać nowe znajomości i współpracę w obszarze moich zainteresowań. No i uczyć się, bo w kryminalistyce nauka trwa cały czas.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Maria P. Wiśniewska

Fot. Archiwum J. Stojer-Polańskiej

Pola i Figo, psy służbowe podczas konferencji „Ciemna liczba przestępstw” w Katowicach, zajęcia edukacyjne, prace z gliny po warsztatach w Pracowni „Arete”

smartcapture

Dr Z. Konopielko: Ognik szkarłatny daje siłę

Prezentujemy wpis z blogu naszej Autorki, dr Zofii Konopielko z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, o niezwykłych właściwościach ognika szkarłatnego. A źródła siły, to teraz nam wszystkim bardzo potrzebne.

Fragment wpisu:

„Ognik szkarłatny mój ogródkowy. Nazwano go Pyracantha, ale nie lubi tego imienia- powtarza- jestem ognikiem, płonącym dla twoich oczu, serca i nastroju.

Wypatruje nas ze swojego zimowego kącika i zaprasza. Przyciąga oko, cieszy gdy szarość w duszy.

Przybył z Kaukazu, ale lubi południowo wschodnią Europę czy Azję Mniejszą a także mój ogródek J

Listki utrzymuje zimą, by stanowiły tło dla owoców czerwonych lub pomarańczowych pięknych choć trochę trujących, które się wylęgają z niepozornych białych kwiatków już w sierpniu. Wiosną zasypia, listki gubi, ale już pod nimi  już budzą się nowe i niebawem rozpoczynają czarowanie.”

Link: http://zofiakonopielko.pl/?p=4916

Książka Autorki:

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/zycie-w-cieniu-pandemii-aspekty-medyczne-etyczne-i-spoleczne/

Projekt „7 miliardów INNYCH”

Jak mówią sami organizatorzy, efektem tego niezwykłego projektu jest ukazanie tego, co na co dzień pozostaje często niewidoczne, niezauważalne.

Tak o wystawie i samej idei mówi dr Joanna Stojer-Polańska:

- Zaproszenie do udziału w projekcie otrzymałam od Pani Eweliny Londzin, która aktywnie działa na rzecz otwartości, współpracy, życzliwości wraz z nauczycielami, uczniami  i rodzicami uczniów oraz absolwentów Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Chrzanowie. Miałam okazję poprowadzić zajęcia z kryminalistyki o śladach i o zwierzętach na służbie, dzięki spotkaniu poznałam wspaniałych ludzi i mogłam wziąć udział w projekcie. Projekt „Siedem miliardów innych” pokazuje, jak ważna jest otwartość na drugiego człowieka.  Warto zobaczyć, jakie działania wykonaliśmy i jaka idea nas połączyła.

Istotą projektu stała się samodzielna możliwość przeniesienia własnego portretu na materię w postaci drewna, płótna, odpowiednio zaaranżowanej i wystylizowanej. Sami bohaterowie też zapraszają na tę wirtualną wystawę – proszę zobaczyć, zapraszamy! Bo każdy z nas jest piękny, jedyny i niepowtarzalny – jak można usłyszeć w materiale.

Link: https://www.youtube.com/watch?v=2RlayfA3XWU&feature=youtu.be

Link: https://www.youtube.com/watch?v=eaiWv-1LuZM&feature=youtu.be

Foto z filmu i wystawy /dr J. Stojer-Polańska/

Gratulacje dla dr Joanny Stojer-Polańskiej – naszej wspaniałej Autorki!

Popularyzator Nauki 2020 rozstrzygnięty. Jedną z laureatek jest nasza wspaniała Autorka – serdecznie gratulujemy, jesteśmy dumni!

Czytaj: https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C85930%2Cpopularyzator-nauki-2020-rozstrzygniety-nagroda-glowna-dla-dra-jerzego

„Dr Jerzy Jarosz, dr Joanna Stojer-Polańska, Dawid Masło, Śląski Festiwal Nauki Katowice, Hevelianum, redakcja „Filozofuj!” – to zwycięzcy 16. edycji konkursu Popularyzator Nauki. W rozstrzygniętym w czwartek konkursie nagradzane są osoby, zespoły i instytucje, które nie ustają w rzetelnym i ciekawym opowiadaniu o nauce.

W kategorii Naukowiec laureatką została dr Joanna Stojer-Polańska z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu i Uniwersytetu SWPS w Katowicach. Jej działania popularyzatorskie dotyczą badań kryminalistycznych oraz pracy zwierząt ze śladami kryminalistycznymi. Laureatka jest autorką książek, warsztatów dla dzieci, młodzieży i dorosłych.

„Zwykle w serialach kryminalnych to jeden genialny detektyw rozwiązuje sprawy kryminalne, a w życiu to praca bardzo wielu osób. Na warsztatach mogę pokazać pracę medyka sądowego, antropologa, genetyka, bo wszyscy musimy ze sobą współpracować, żeby zagadkę rozwiązać” – opowiada dr Stojer-Polańska. Dodaje, że popularyzacja jest też dla niej szansą na mówienie o zwierzętach – psach i koniach na służbie. „Walczymy o przyznanie psom i koniom emerytur, aby wycofane ze służby zwierzęta miały zapewnione wsparcie” – mówi.”

A my polecamy książki naszej Autorki – o psach i koniach służbowych, śladach kryminalistycznych oraz o tzw. efekcie SCI. Każda z nich jest fascynująca!

Na zdjęciach – dr J. Stojer-Polańska oraz okładki jej książek

Emerytowane psy i konie służbowe bez emerytury – prośba o wsparcie

Wielokrotnie pisaliśmy o psach i koniach służbowych, to prawdziwi bohaterowie w życiu, a także w naszych książkach. Ze względu na brak państwowej emerytury i finansowania ze strony państwa polskiego, dla którego te zwierzęta z poświęceniem pracowały, ich opiekunowie poprzez media, proszą o wsparcie.

W sumie to wstyd dla państwa polskiego, ale taka jest właśnie nasza rzeczywistość.

O miejscu, w którym te zwierzęta mogą spędzić swoje ostatnie lata pracowitego życia, informują media.

„Zakątek Weteranów” dla koni i psów po służbie prosi o pomoc. Brakuje na jedzenie Pandemia to bardzo trudny czas nie tylko dla ludzi, ale też dla zwierząt. Miejsca, w których na co dzień otrzymują schronienie i opiekę, często zmagają się z problemami finansowymi. Tym razem o pilną pomoc prosi „Zakątek Weteranów”, czyli dom dla czworonożnych bohaterów po służbie mundurowej. Brakuje środków na jedzenie dla jego mieszkańców. Autor: Stefania Kulik / Źródło: Fakty po południu (http://www.tvn24.pl)

Zarazem przypominamy o naszej petycji w tek sprawie, bo jakoś na pieniądze, choćby najmniejsze, dla naszych pracowitych „braci mniejszych” nigdy nie ma dobrego czasu i na tyle dobrych władz i rządów, by to się mogło spełnić, by te zwierzęta wreszcie miały płatną, a nie tylko darmową emeryturę.

Sygnatariuszami petycji są m.in. Grzegorz Chmielewski ze Stowarzyszenia „Zakątek Weteranów” oraz autorka książek o koniach i psach służbowych dr. Joanna Stojer-Polańska.

- Warto pomagać! W czasach pandemii „Zakątek weteranów” potrzebuje wsparcia – podkreśla dr J. Stojer-Polańska.

Link do petycji – https://www.petycjeonline.com/walczymy_o_przyznanie_pastwowych_emerytur_dla_wszystkich_psow_i_koni_subowych

Link do materiału TVN – https://fakty.tvn24.pl/fakty-po-poludniu,96/zwierzeta-po-sluzbie-zakatek-weteranow-prosi-o-finansowa-pomoc,1044801.html

O psach i koniach służbowych można przeczytać w książkach autorstwa dr Joanny Stojer-Polańskiej, oto wybrana pozycja:

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/j-stojer-polanska-psy-na-tropie-i-w-akcji-kolor/

Dr M. Talarczyk: Znikający ludzie…

Zniknięcie człowieka można rozpatrywać w kontekście różnych więzi i w różnych zakresach.

Więzi mogą być rodzinne – gdy ludzie są „połączeni więzami krwi” oraz partnerskie przyjacielskie czy koleżeńskie – czyli „powinowactwa z wyboru”, a do więzi rodzinnych, które nie są więzami krwi, a powinowactwami z wyboru należą – „połączeni węzłem małżeńskim”. Zniknięcie dotyczy osób każdej płci i każdego wieku, zarówno dorosłych, jak dzieci.

Zakres zniknięcia podobnie jak rodzaje więzi również może być różny. Wyodrębniam: pełne zniknięcie, które nazwałabym „totalnym”, zniknięcie z czyjegoś życia oraz zniknięcie rodzicielskie, a także w świecie medialnym – zniknięcie wirtualne.

Zniknięcie totalne - to całkowita utrata kontaktu, np. osoba wychodzi z domu i już do niego nie wraca. Bliscy, tj. rodzina i przyjaciele, nie wiedzą, czy osoba, która zniknęła, zrobiła to dobrowolnie, czy stało się to wbrew jej woli, nie wiedzą, czy żyje, czy nie, całkowicie tracą z nią kontakt. I jak czasami mówią rodzice, dzieci, inni krewni czy przyjaciele, ta niepewność jest najtrudniejsza do zniesienia. Bo bliski, który zmarł, ma swoje i znane rodzinie miejsce pochówku, o który można dbać, podobnie jak o pamięć o nim. Ale po kimś bliskim, kto zniknął, nie można nawet przeżyć żałoby. Nie wiadomo, czy i jak żyje, czy cierpi, czy jest chory, czy potrzebuje pomocy? Osoby, którym zaginął ktoś bliski, zwykle po utracie z nim kontaktu w sposób przewlekły cierpią, często zadając sobie pytanie o swój udział czy winę zaistniałej sytuacji. Co zrobiłem/łam nie tak, czego nie zrobiłem, co mogłem zrobić inaczej, żeby on/ona nie zniknął? Które słowo czy gest mogło go/ją urazić, a może brak należnej uwagi, czasu, zainteresowania? A jeśli zaginął nie z własnej woli, jeśli został uprowadzony, może jest gdzieś więziony, torturowany, zmuszany do czegoś, czego nie chce? Niezależnie czy z własnej woli się oddalił, czy został porwany, czy uległ wypadkowi, to czy mogłem/łam coś zrobić, żeby tak się nie stało, żeby zapobiec? To są pytania zadawane przez lata, czasami przez dziesiątki lat i mimo upływającego czasu nie zmniejsza się i nie staje się mniej bolesny znak zapytania. Dręczące i pozostające bez odpowiedzi są pytania o powód, o sens, o winę, o grzech? W przypadku zaginionych dzieci czy nastolatków ranią wyobrażenia, jak teraz wygląda, jak mógłby wyglądać, ile miałby wzrostu, jaką sylwetkę, co mógłby robić, kim być, gdyby z nami był?

Od jakiegoś czasu w telewizji TVN-24 aktorzy czytają poruszające listy pisane przez osoby, którym zaginął ktoś bliski z rodziny. Te listy oddają dramat ich Autorów.

Zniknięcie z czyjegoś życia – to inny zakres nieobecności, to usunięcie się kogoś bliskiego z naszego życia lub nasze zniknięcie z życia innej osoby.

Czyjeś zniknięcie to zerwanie kontaktu z nami przez bliską nam osobę. To sytuacja, w której wiemy, że ta osoba żyje, uczy się lub pracuje, czasami wiemy, że nadal mieszka w tym samym miejscu, ale dla nas jest niedostępna. Nie odbiera telefonów, nie odpisuje na listy, maile czy SMS-y, czyli jest, a jakoby jej nie było. W takich przypadkach też często stawiane są pytania: dlaczego, co powiedziałem, zrobiłam nie tak, czego nie zrobiłam, a powinnam, w czym zawiniłem? Na te pytania można nie doczekać się odpowiedzi, ale może być też tak, że jej po prostu nie ma. Bo zdarza się, że powód czyjegoś zniknięcia z naszego życia niewiele, lub nic nie ma z nami i naszymi działaniami wspólnego. Bywa, że jakiś nasz gest lub słowo, albo jego brak stały się przyczyną zerwania kontaktu. Znam historię dwojga przyjaciół, których przyjaźń łączyła przez ponad 30 lat i w sytuacji, gdy oboje mieli w życiu trudny czas (jednemu umierała matka, drugi żył poważnymi problemami dorosłego dziecka), jeden uznał, że nie usłyszał od drugiego wystarczających słów wsparcia, więc się oddalił, zrywając kontakt na kilka lat. A dlaczego tak się stało, ten odtrącony dowiedział się po latach, gdy doszło do spotkania i rozmowy. Ale czasami ktoś nie chce utrzymywać dłużej kontaktu z inną, kiedyś z wyboru bliską osobą, z rozmaitych powodów, bo np. uznał/a, że ten drugi go nudzi lub irytuje albo posiada cechę, która nagle lub stopniowo zaczęła przeszkadzać. Albo poglądy czy światopogląd kiedyś bliskich sobie osób tak bardzo się spolaryzowały, że jednemu z tą polaryzacją stało się nie po drodze. Choć bywają też sytuacje oczywiste, takie jak zdrada, oszustwo, brak lojalności itp., wówczas niektórzy, zamiast słów wybierają milczenie i oddalenie. A dlaczego tak się dzieje? Milczenie pełnić może różne funkcje, zależą one m.in. od naszych dziecięcych doświadczeń w rodzinie. W niektórych rodzinach milczenie jest naturalnym i neutralnym, bez emocjonalnego kontekstu, sposobem spędzania czasu. Z kolei w innych rodzinach milczenie pełni funkcję kary, a tzw. ciche dni czasami przechodzące w ciche tygodnie lub miesiące, są dotkliwszą karą niż raniące słowa. Milczenie poza karą bywa też formą agresji, bo kara i agresja nie są tożsame. Kara jest metodą behawioralnego oddziaływania, np. jak sankcja czy mandat, kara, która zwykle jest lub powinna być przewidywalna i której (zwykle) nie towarzyszy złość karzącego (choć karany może czuć złość). Natomiast agresja jest to złość skierowana na zewnątrz, na kogoś lub na coś. Może jednak się zdarzyć, że milczenie jako kara – czyli kij bez marchewki, pełni funkcję kija samobija, stając się karą lub/i autoagresją dla karzącego.

Można więc postawić hipotezę, że milczenie i wiążące się z nim zerwanie kontaktu może być karą, czasami za oczywiste przewinienia odtrąconej osoby, a czasami związane jest z mniej uchwytnymi dla milczącego powodami, które częściowo dotyczą jego samego, a po części drugiej osoby. Może łatwiej jest te nieuchwytne powody zrozumieć osobom, które doświadczyły milczenia po obu stronach, czyli były milczącym i odtrącającym oraz dotknęło ich czyjeś milczenie i odtrącenie.

Zniknięcie rodzicielskie – to usunięcie się matki lub ojca z życia dziecka, jego nieobecność po rozstaniu czy rozwodzie.

Rodzinę wiążą więzy krwi, w tym genetyka, ale nie mniej ważne jest także dziedziczenie psychiczne, poprzez modelowanie postaw i zachowania, sposobów reakcji i rozwiązywania problemów. Znikający z życia dziecka ojciec czy matka, wiąże dziecko węzłem dziecięcej tęsknoty, poczuciem winy i krzywdy, a także modelem funkcjonowania np. zaprzeczania własnym emocjom – co często ma miejsce u dzieci porzuconych przez rodzica, podobnie jak rodzic zaprzeczył swoim powinnościom – negując pełnienie roli rodzicielskiej. W rodzinach modelowany jest sposób życia, pełnione role kobiet i mężczyzn, delegowanie członków rodziny do określonych zadań, rodzinne mity i przekazy transgeneracyjne, to są więzy psychologiczne, które nieobecny w życiu dziecka rodzic nie tyle zrywa, co jeszcze bardziej i mocniej zapętla. A żeby rozplatać te zaciśnięte więzy, które nie zbliżają, lecz unieruchamiają, niejednokrotnie potrzebna jest terapia rodzinna.

Zniknięcie wirtualne – to wariant dla osób korzystających z mediów społecznościowych, polegający na usunięciu lub zablokowaniu kogoś ze znajomych, co bywa na Facebooku praktykowane. Usuwanie z grona znajomych lub blokowanie zwykle stosowane jest wówczas gdy gospodarzowi konta nie odpowiada treść lub forma wypowiedzi komentatora. Może to dotyczyć m.in. wybranych poglądów lub światopoglądu, mowy nienawiści, nieakceptowanych wypowiedzi kierowanych pod adresem autora postu lub innych osób albo też przekraczania granic personalno-komunikacyjnych, doboru słów, w tym np. wulgaryzmów itp. Osoba usunięta z grona znajomych lub zablokowana, czasami zostaje o przyczynie poinformowana, czasami powodu nie poznaje, a być może czasami domyśla się sama. Gdyby pokusić się o porównanie kontaktów realnych do wirtualnych, to usunięcie z grona znajomych można by porównać do zniknięcia z czyjegoś życia. Oznacza to, że osoba usunięta może widzieć teksty czy zdjęcia, które udostępniane są publicznie, podobnie jak można uzyskać informacje dostępne dla wszystkich o osobie, która zniknęła z czyjegoś życia. Natomiast zablokowanie kogoś, czyli tzw. ban (banicja) jest porównywalne do totalnego zniknięcia, bo wówczas użytkownik, który dokonał blokady jest niewidoczny dla osoby zablokowanej, czyli medialnie przestał dla niej istnieć.

Wracając do „realu” i podsumowując – to „zniknięcie totalne” pozostawia wyrwę w życiu bliskich, których wiele myśli kończy się znakiem zapytania, a uczucia pozostają jak niedomknięta brama. W przypadku nieobecności, którą nazwałam „zniknięciem z czyjegoś życia” zdarza się, że osoba, która zniknęła – mentalnie i emocjonalnie pozostaje dłużej w życiu opuszczonego, a gdy opuszczone jest dziecko również głębiej, niżby chciała i niżby chciał tego ten, którego niewyjaśnione zniknięcie dotknęło.

***

Tekst powstał na podstawie rozmów terapeutycznych przeprowadzonych z osobami, które doświadczyły całkowitego, totalnego zniknięcia bliskiej osoby i utraty z nią kontaktu oraz osób z życia, których zniknął ktoś bliski, mimo, że nadal w niezmieniony sposób funkcjonuje. Odrębną grupę pacjentów stanowią dzieci i młodzież, których rodzic po rozstaniu z drugim rodzicem, odciął się od kontaktów z własnym dzieckiem, znikając z jego życia, co często bywa przyczyną różnego rodzaju problemów czy zaburzeń psychosomatycznych u dzieci, mimo że w otwarty sposób na brak rodzica się nie skarżą.

 

Dr Małgorzata Talarczyk – specjalistka psychologii klinicznej, certyfikowana psychoterapeutka, terapeutka rodzinna, konsultantka psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl

Prof. E. Krajewska-Kułak: Szlachetne zdrowie…

Rozmowa z prof. zw. dr hab. n. o zdr. Elżbietą Krajewską-Kułak, Uniwersytet Medyczny w Białymstoku.

  • Koronawirus i szczepionki to słowa jedne z najczęściej wyszukiwanych w wyszukiwarkach. Gdzie ludzie się najczęściej zarażają?

Koronawirus przenosi się z człowieka na człowieka z dużą łatwością drogą kropelkową. Najczęściej ma to miejsce, gdy osoba chora kaszle lub kicha i nie zasłania przy tym ust. Warto jednak pamiętać, że do infekcji może dojść także podczas picia z jednej butelki lub jedzenia tymi samymi sztućcami. Niebezpieczne może być również przebywanie w tym samym pomieszczeniu z nosicielem koronawirusa. Istnieją także dowody na to, że wirus utrzymuje się na przedmiotach. Wówczas infekcja powstaje na skutek dotknięcia skażonej powierzchni, a następnie twarzy, zwłaszcza okolicy ust i oczu. Okres inkubacji choroby wynosi 2–14 dni. Najczęściej jednak pierwsze objawy obecności koronawirusa w organizmie pojawiają się po pięciu dniach od kontaktu z patogenem. Nie można zapominać, że zarażają także bezobjawowi nosiciele koronawirusa, czyli osoby, które nie mają żadnych dolegliwości. Dlatego powinno się stosować wszelkie możliwe środki zapobiegawcze (higienę rąk, dezynfekcję powierzchni, samoizolację, a także zakrywanie nosa i ust), odpowiedni dystans pomiędzy osobami, unikanie zgromadzeń, a osoby u których pojawią się objawy infekcji koronawirusem, muszą poddać się kwarantannie.

  • Każdy kraj i region prowadzi swoją politykę w zakresie walki z pandemią. Bawaria zdecydowała, że od poniedziałku 18 stycznia wprowadzony zostanie obowiązek noszenia maseczek FFP2 w transporcie miejskim i sklepach, a w środkach komunikacji miejskiej dodatkowo zakazano rozmów. Zdaniem Pani Profesor – który kraj prowadzi w walce z pandemią najlepszą i spójną politykę prozdrowotną?

Pandemia koronawirusa to czas zupełnie niecodzienny dla wszystkich. Każdego z nas ogarnia strach, niepewnością o własne zdrowie i zdrowie naszych bliskich, o miejsce pracy, o prowadzony biznes, generalnie o przyszłość. Każdy musiał zmienić codzienne funkcjonowanie, przeorganizować opiekę nad dziećmi, pracę/naukę, Żyjemy w ciągłej niepewności, kiedy wrócimy do „codzienności” i czy jak wrócimy, wszystko będzie jak dawniej. Wszystkie państwa członkowskie UE zmagają się z pandemią i wydaje mi się, że ochrona zdrowia publicznego oraz zdrowia i dobrostanu obywateli UE to dla Unii priorytet. W ciągu kilku tygodni od wybuchu pandemii Covid-19, instytucje UE w Europie szybko wprowadziły szereg mechanizmów mających skoordynować jej działania i wesprzeć państwa członkowskie w walce z pandemią i jej skutkami. Wraz z rozwojem pandemii i Unia i jej państwa członkowskie nadal regularnie koordynują działania, np. Rada uruchomiła mechanizm IPCR (zintegrowane reagowanie kryzysowe na szczeblu politycznym): zwołuje cotygodniowe narady z udziałem przedstawicieli instytucji UE, ekspertów z agencji UE i reprezentantów państw członkowskich; Komisja Europejska i Rada pomagają odpowiednim resortom krajowym utrzymywać stały kontakt i koordynować działania, przewodniczący Rady Europejskiej organizuje wideokonferencje z unijnymi przywódcami, a Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób (ECDC) publikuje oceny ryzyka i bieżące informacje epidemiologiczne dla ludności UE. Nie potrafię powiedzieć, który kraj prowadzi w walce z pandemią najlepszą i spójną politykę prozdrowotną. Uważam, że każdy prowadzi ją na miarę swoich potrzeb i możliwości, systematycznie oceniając sytuację epidemiologiczną. Kluczem w walce z Covid-19 jest także europejska solidarność.

  • Pandemia opanowała świat i ludzie coraz bardziej zaczynają się interesować kwestiami zdrowia. To chyba ma też pozytywne aspekty? Jeśli tak, to jakie?

Jak już mówiłam, pandemia koronawirusa SARS-CoV-2, „wywróciła nasze życie do góry nogami”. Myślę, że wprowadzenie obostrzeń, mających na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się patogenu, a przede wszystkim obawa przed zakażeniem sprawiły, że Polacy zaczęli inaczej podchodzić do kwestii własnego zdrowia. Z pewnością, jako konsekwencja samoizolacji/kwarantanny, zakaz przemieszczania się, konieczności pracy zdalnej, brak zajęć w szkołach/uczelniach, ograniczenie wydarzeń publicznych i inne obostrzenia wprowadzone na czas pandemii, spowodowały iż zmieniły się nie tylko nasze codzienne nawyki, a także życie rodzinne i zawodowe. Taka sytuacja doprowadziła do zmiany hierarchii wartości. Część musiała nieco zwolnić i zmienić podejście do wielu rzeczy, w tym także do zdrowia. Ciekawych informacji dostarczyły w tej kwestii wyniki ankiety przeprowadzonej przez Zespół Nationale-Nederlanden. Wykazały one, że ponad połowa Polaków (w większości powyżej 50. roku życia) nadal obawia się nowego koronawirusa i ściśle przestrzega wszystkich zaleceń i zachowuje środki ostrożności. Za powody powyższego najczęściej podawano łatwość zakażenia, trudności w zidentyfikowaniu osoby chorej (wiele osób jest tzw. bezobjawowymi nosicielami koronawirusa), nieodpowiedzialność innych osób i nieprzestrzeganie zasad higieny przez inne osoby. Jednocześnie aż 68% osób przyznało, że przyzwyczaiło się do pandemii koronawirusa. Ponad połowa badanych uważała, że tryb życia, który prowadzą od marca, spowodowało zwiększenie ryzyka zachorowania na choroby cywilizacyjne, ponieważ nasilił się stres, zaczęli prowadzić siedzący tryb życia, ograniczono im możliwości ruchu na świeżym powietrzu, nie mogli uczęszczać na treningi i zajęcia sportowe, a stres „zajadali” głównie przekąskami i słodyczami. Wszystko powyższe to czynniki zwiększające ryzyko zachorowania na nadciśnienie tętnicze, insulinooporność, choroby układu ruchu, otyłość oraz cukrzycę. Jak wykazało wspomniane przeze mnie badanie obawy przed zachorowaniem na cukrzycę deklarowało aż 38% badanych. Okazało się, że w czasie epidemii koronawirusa część Polaków jednak zmieniło swoje ogólne podejście do zdrowia, bowiem deklarowali że nie tylko częściej o nim myślą, ale także bardzie zainteresowali się profilaktyką chorób cywilizacyjnych. W moim odczuciu, jest to fajny wynik, ponieważ świadczy, że wiele osób czas lockdownu wykorzystało na zmianę stylu życia, np. mając więcej czasu na gotowanie i spożywanie posiłków w regularnych odstępach czasu, zaczęło przyglądać się swoim nawykom żywieniowym. Zaczęło szukać naturalnych sposobów na zwiększenie odporności, włączając do diety świeże warzywa i owoce, a także naturalne antybiotyki (m.in. czosnek). Pozytywnym zmianom w stylu życia sprzyjało nawet zalecenie dotyczące dystansu społecznego. Więcej osób zaczęło spędzać więcej czasu na łonie natury, głównie w parkach i lasach, co ewidentnie ma pozytywny wpływ nie tylko na układ odpornościowy, ale na cały organizm. Więcej osób znalazło także więcej czasu na odpoczynek, sen, i o czym już wspomniałam, na zwolnienie tempa życia. Generalnie nie można oczekiwać, że w sytuacji pandemii ludzie zmienią swoje dotychczasowe przyzwyczajenia i zachowania zdrowotne. Często ludzie kierują się w swoich wyborach zdrowotnych tzw. wiedzą potoczną, która znacznie może odbiegać od ustaleń medycyny jako nauki. Rolę tu także będzie odgrywać subiektywna świadomość zdrowotna. Dlatego okres pandemii to dobry czas, by uczyć i motywować ludzi, by brali odpowiedzialność za zdrowie swoje i innych osób, aby bardziej wierzyli w siebie oraz mieli przekonanie, że zdrowie i to, co dzieje się wokół, może zależeć przede wszystkim od nich samych.

  • Kwestia mycia rąk stała się sprawą narodową. Wcześniejsze dane statystyczne wskazywały, że my Polacy nie bardzo lubimy myć ręce, a środki czystości nie stanowiły hitu handlowego. W szkołach zawsze brakowało mydła… Czy nasze zachowania higieniczne mają szansę zmienić się na trwałe?

Szczerze? Trudno to przewidzieć. Wydaje się, że jest to bardzo prawdopodobne, bo jeżeli wypracujemy taki nawyk, to on zostanie. Jednak czy teraz, w okresie pandemii, rzetelnie podchodzimy do mycia rak? Jeżeli popatrzy się na wyniki badań sprzed pandemii, to co ósmy Polak nie mył rąk przed jedzeniem, co piąty nie robił tego po powrocie do domu, a co drugi mężczyzna i co czwarta kobieta nie mył rąk po wyjściu z toalety! 38,7% wszystkich pracowników biurowych nie myje rąk po skorzystaniu z toalety, a tylko 30% używa do tego celu mydła. Potem w podajemy dłoń nie takiej osobie na powitanie, łapiemy rączkę koszyka w sklepie spożywczym, który przed chwilą trzymała, dotykamy klamki lub poręczy w autobusie, która miała wcześniej styczność dłonią takiej osoby. A przecież szacuje się, że po wizycie w toalecie na każdym centymetrze kwadratowym dłoni może zgromadzić się ponad 30 milionów bakterii. Poza tym wielu z nich nie suszy prawidłowo rąk po umyciu, podczas gdy na wilgotnych rękach może rozprzestrzeniać się około 1000 razy więcej bakterii niż na suchych. Wykazano, że każda niewłaściwie umyta dłoń rozprzestrzenia wirusy lub bakterie średnio na więcej niż pięciu powierzchniach: na klamkach drzwi, myszach komputerowych, klawiaturach, długopisach, narzędziach, podłokietnikach i wielu innych. Pamiętać należy, że bakterie i wirusy pozostają na nich aktywne nawet do 48 godzin i dłużej. Te fakty bardzo dziwią, ponieważ skuteczna higiena rąk jest niezwykle prosta: dokładne mycie mydłem wystarczy do usunięcia wirusów i bakterii. W okresie pandemii po pierwsze trzeba myć ręce często. Brytyjskie badania wykazały, że powinno to być od sześciu do dziesięciu razy dziennie. po drugie, czas mycia dłoni powinien wynosić 30 sekund. Nie powinno się używać suszarek do rąk (zwłaszcza w miejscach publicznych), ale można umyć dłonie żelem antybakteryjnym lub skorzystać ze skuteczniejszego płynu do dezynfekcji. Wracając do pytania – czas pokaże, czy pandemia miała i dobre strony, w tym ugruntowała nawyk mycia rąk.

  • Ludzie noszą maski albo nie. Trzymają je na brodzie, używają wiele razy te same. Z czego wynikają takie zachowania?

W obecnych czasach środki masowego przekazu pełnią szczególną rolę, będąc nie tylko źródłem aktualnych informacji, ale także istotnym narzędziem kształtowania otaczającej nas rzeczywistości. Coraz mocniej oddziałują one na ludzkie zachowania, wybory, postawy – również w zakresie wartości fundamentalnych, takich jak zdrowie. Do indywidualnych opinii wypowiadanych w mediach społecznościowych lub na łamach portali internetowych dotyczących noszenia maseczek, dochodzą oczywiście fakty i mity na temat ich stosowania. Niektóre osoby uważają, że długotrwałe stosowanie maseczki powoduje niedotlenienie. Faktycznie noszeniu maseczki towarzyszy uczucie dyskomfortu, ale nie powoduje to w żadnym wypadku niedotlenienia, a najwyżej wymaga odrobiny dodatkowego wysiłku fizycznego, aby normalnie oddychać. Nie ma więc powodu, aby obawiać się braku tlenu związanego z noszeniem maski w normalnych warunkach użytkowania, chyba że np. mamy do czynienia z intensywną aktywnością sportową. Warto pamiętać, że w różnych typach maseczek producenci zamieszczają warunki ich użytkowania. Gdyby faktycznie maseczki powodowały niedotlenienie, to niewydolność oddechowa pojawiałaby się stosunkowo szybko, a nie dopiero po kilku godzinach jej noszenia. Inni uważają, że maseczki są bezużyteczne ponieważ wirusy są tak małe (0,1 mikrona), że mogą się „wślizgnąć przez oczka utkania” nawet najlepszych maseczek (0,3 mikrona). Cząstki wirusa odpowiedzialnego za Covid-19 mierzą około 0,12 μm. Nie byłoby więc możliwe noszenie maseczek o tak drobnym rozmiarze oczek, ponieważ nie moglibyśmy wówczas prawidłowo oddychać. Utkanie maski działa jak bariera elektrostatyczna. Kiedy bardzo mała cząstka, taka jak SARS-CoV-2, natrafi na włókno, „przykleja się do niego na stałe”. Niestety maski tracą swój ładunek elektrostatyczny, gdy się zamoczą i wtedy stają się mniej skuteczne, stąd powinno się zmieniać. Warto wiedzieć, że istnieje kilka rodzajów maseczek i że spełniają one różną rolę. Są np. osobiste maski ochrony dróg oddechowych (FFP2, FFP3), wyposażone w system filtrujący chroniący użytkownika przed ryzykiem zakażenia, przeznaczone do użytku medycznego, przede wszystkim dla tych osób, które wykonują inwazyjne zabiegi oddechowe na pacjentach zaintubowanych, maski „chirurgiczne”, przeznaczone do użytku medycznego, których głównym celem jest uniemożliwienie tym, którzy je noszą, zakażania innych, czy też tzw. maseczki „barierowe” przeznaczone do codziennego użytku dla ogółu społeczeństwa. Nie spełniają takich norm jak maseczki medyczne i nie ma na razie badań dotyczących ich skuteczności, ale w różnych krajach producenci tych masek dostali wytyczne dotyczące ich produkcji i stosowanego modelu, a na opakowaniach maseczek czytamy, że nie chronią przed SARS-CoV-2, ale przyczyniają się do wspólnych działań mających na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusa odpowiedzialnego za Covid-19. Noszenie masek ma bowiem przed wszystkim na celu ograniczenie rozprzestrzeniania się wirusa, a nie ochronę poszczególnych użytkowników. W związku z tym najważniejsze jest przestrzeganie trzech zasad, w ochronie przed koronawirusem: noszenia maseczki i odpowiednie jej użytkowanie, częste mycie rąk oraz zachowanie dystansu społecznego. Może warto wspomnieć o eksperymencie, jaki przeprowadziła grupa badaczy z Instytutu Nauk Medycznych Uniwersytetu Tokijskiego. Okazało się, że gdy manekinowi „zdrowemu” założono maseczkę z tkaniny, zmniejszyło to ilość wchłoniętych wirusów o 17%. Zwykła maseczka chirurgiczna ograniczyła ilość wirusów o 47%, a poprawnie założona maseczka typu N95 – o 79%. W drugim eksperymencie maseczki zakładano manekinowi „zakażonemu”. Badacze zaznaczają, że nawet założenie maseczek obu manekinom nie wyeliminowało możliwości przeniesienia wirusa całkowicie. Jednakże zarówno maseczki z tkaniny, jak i maseczki chirurgiczne zmniejszały ilość wirusów wchłoniętych przez manekin „zdrowy” o ponad 70% . Warto też wspomnieć o badaniach przeprowadzonego na 1600 mieszkańcach Brazylii, opublikowane w opublikowane w czasopiśmie „Personality and Individual Differences”, pokazały, że cechy aspołeczne, zwłaszcza niższy poziom empatii a wyższy bezduszności i kłamstwa, połączone ze skłonnością do podejmowania ryzyka, wiązały się z nieprzestrzeganiem ograniczeń. Podobnych ustaleń dokonali polscy psychologowie z Uniwersytetu Warszawskiego i poznańskiego Uniwersytetu Humanistycznospołecznego SWPS. Okazało się, że osoby z psychopatycznymi i narcystycznymi cechami osobowości były bardziej skłonne do ignorowania ograniczeń związanych z pandemią – lekceważyły nakaz noszenia masek, mycia rąk, dystansowania społecznego i niewychodzenia z domu. Zdaniem naukowców, jest to związane z tym, że albo nie wierzą oni, że środki zapobiegawcze działają, albo nie dbają o skutki ignorowania prozdrowotnych rozporządzeń.

  • Element promocji zdrowia w naszej edukacji nie był do tej pory mocno akcentowany. Pani Profesor ma dzieci, wnuki, uczy studentów – jak oceni Pani zachowania i nawyki młodych ludzi w tym zakresie?

Niestety nie był. Od kilku dobrych lat prowadzimy badania na temat zachowań ryzykowanych młodych ludzi, w tym studentów kierunków medycznych i niestety nie są one zadawalające. Badania takie prowadzą także inne ośrodki akademickie, CBOS. Prowadzone są także badania międzynarodowe, np. HBSC (Health Behaviour in School-aged Children) dotyczące zachowań zdrowotnych młodzieży szkolnej, prowadzone pod patronatem WHO, co cztery lata w 49 krajach, w tym w Polsce. Wyniki badania są dość niepokojące. Okazało się, że odsetek nastolatków aktywnych fizycznie na poziomie umiarkowanym lub intensywnym spadł ciągu ostatnich czterech lat o 7 punktów procentowych. Zaledwie niewiele ponad 1/3 nastolatków spożywała owoce (38,2%) i warzywa (34,2%) na zalecanym poziomie. Prawie 2/3 nastolatków spożywało słodycze częściej niż raz w tygodniu (69,9%), a niemal połowa z tą samą częstotliwością piła dosładzane napoje (44,9%). Wśród młodzieży w wieku11-15 lat, przynajmniej raz w życiu prawie co trzeci (34,6%) pił alkohol, co piąty (21,6%) palił tytoń a 15,5% z nich było pijanych. Odsetki badanych, którzy podjęli już próby z piciem alkoholu, czy paleniem tytoniu wzrastały wraz z wiekiem. 14,5% podało, że co najmniej w jeden dzień lub więcej używało marihuany lub haszyszu. Niepokojące jest to, że w całej grupie badane dziewczęta częściej niż chłopcy w życiu piły alkohol, czy upiły się. W przypadku pozostałych zachowań odsetki u chłopców i dziewcząt były zbliżone. Badania własne w grupie 338 polskich studentów kierunków medycznych, którzy stanowili wykazały, że generalnie w trakcie badania paliło 12,3% badanych. Respondenci deklarowali, że najczęściej sięgali po piwo (68,2%), rzadziej po wino (43,9%) czy wódkę (34,5%). 94,1% deklarowało, że nie używa narkotyków, a ci którzy je zażywali, preferowali marihuanę (85%), a niektórzy wykazywali nawet wysoki poziom uzależnienia od narkotyków. Badani wykazywali przeciętny poziom uzależnienia od telefonu komórkowego. Poziom uzależnienia od telefonu komórkowego rósł wraz z poziomem uzależnienia od Internetu. To wszystko świadczy, że edukacja prozdrowotna powinna być realizowana od przedszkola , bo jak mówi przysłowie – Czym skorupka za młodu… tym na starość trąci”?

  • Nadal sporo jest osób nieprzekonanych do szczepienia. Dotychczas tylko kilka procent szczepiło się choćby na grypę. Teraz w mediach oficjalnych prowadzone są kampanie promocyjne na szeroką skalę. A zarazem w mediach społecznościowych trwa antykampania szczepionkowa, jest choćby sporo filmików o tym, jak po szczepieniu ludziom twarze się zmieniają np. w końskie łby. Czy wpisy w mediach społecznościowych faktycznie mają większą siłę oddziaływania aniżeli media oficjalne, choć w jednych wypowiadają się specjaliści, a w drugich – zwykli ludzie, niebędący ekspertami.

Niestety, o czym już wspominałam, w ostatnich latach obserwuje się systematyczny wzrost udziału mediów w codziennym życiu człowieka. Według danych z literatury nawet ponad 80% osób uzyskuje informacje na temat zdrowia poprzez media. Pamiętać jednak należy, że z jednej strony istnieją doniesienia, iż zdrowotne kampanie medialne sprzyjają zmianom stylu życia, korzystnie wpływając na kształtowanie zachowań prozdrowotnych, ale z drugiej strony, media dostarczają także treści niesprzyjających zdrowiu, których przyswojenie może wywołać negatywne skutki. Przykładem mogą być reklamy, promujące produkty alkoholowe czy papierosy. Z uwagi na rosnącą dostępność Internetu staje się on chyba dominującym źródłem wszelkich informacji, w tym także o zdrowiu, a na portalach społecznościowych (np. Facebook) powstają grupy użytkowników powiązanych stanem zdrowia, np. serwisy uruchamiane przez medyczne towarzystwa naukowe zawierające profesjonalną, specjalistyczną wiedzę medyczną, którą kierują zarówno dla chorych, jak i zdrowych ludzi, powstają grupy wsparcia tworzone przez chorych z określoną jednostką chorobową, portale z poradami, portale promujące nowe, nie zawsze sprawdzone metody leczenia. Badania w tym zakresie wykazują, że według większości respondentów (67,7%), informacje prze­kazywane za pośrednictwem środków masowego przekazu mają znaczący wpływ zarówno na badanych, jak i na ich rodziny, a informacje prze­kazywane za pośrednictwem środków masowego przekazu mogą wpływać na ich styl życia, decyzje, nawyki i zachowania zdrowotne. Co trzeci badany twierdził, że media społecznościowe (fory, blogi, portale typu Facebook itp.), iż wpływ tego typu mediów jest pozytywny na powyższe. Media społecznościowe są jednym z najczęstszych źródeł informacji zdrowotnej, stanowiąc istotne źródło przekazu dla różnorodnych grup społecznych, stąd tak ważne jest, aby przekazywane w nich informacje były wiarygodne i rzetelne.

  • W mediach społecznościowych pojawiają się jednak też apele lekarzy, niekiedy utytułowanych naukowców, którzy krytykują szczepionki. Osoby godne zaufania, jak się może wydawać, podpisane z nazwiska i tytułu naukowego, podważają sens szczepień, podkreślają ich szkodliwość, która będzie skutkować po latach. Jak to możliwe, że medycy są też częściowo przeciwni szczepieniom?

Każdy może mieć swoje zdanie na ten temat, a jak twierdził Darimont „Duża część postępu w nauce była możliwa dzięki ludziom niezależnym lub myślącym nieco inaczej”, więc dobrze jak są różne glosy. Ważne tylko aby słuchać rzetelnych opinii. Szczepienia ochronne zawsze wzbudzały i nadal wzbudzają duże zainteresowanie w okresach, kiedy choroby zakaźne są widocznym zagrożeniem, a ludzie słyszą o ciężkich powikłaniach, a nawet przypadkach śmierci spowodowanych przez choroby zakaźne w swoim otoczeniu. My, pokolenie obecnych rodziców i dziadków otrzymywaliśmy faktycznie mniej szczepień lub nie otrzymywaliśmy ich w ogóle, ale w tych czasach wiele niemowląt i małych dzieci umierało z powodu chorób zakaźnych, co obecnie jest prawie niespotykane. Warto przypomnieć, że w latach 50. XX wieku w Polsce w pierwszym roku życia umierało około 100 na 1000 dzieci, przede wszystkim z powodu chorób zakaźnych! Obecnie (dane z lat 2008–2009) liczba ta zmniejszyła się do mniej niż 6 zgonów na 1000 i to właśnie wprowadzenie szczepień na masową skalę spowodowało, że zgon z powodu choroby zakaźnej zdarza się obecnie rzadko. Bezpieczeństwo współczesnych szczepionek jest niezbędnym warunkiem ich dopuszczenia do użytku. Czuwają nad tym specjalne instytucje międzynarodowe i krajowe. To normalne, że po szczepieniu mogą pojawić się określone reakcje: wokół miejsca ukłucia może wystąpić zaczerwienienie, opuchlizna i ból. Także uczucie zmęczenia czy bóle głowy i kończyn nie są czymś niezwykłym w pierwszych trzech dniach po przyjęciu preparatu, potem na ogół mijają. Są dowodem na to, że preparat działa oraz że system immunologiczny wytwarza przeciwciała w odpowiedzi na „udawaną” infekcję. To samo dotyczy wszystkich leków. Nie ma preparatów, które nie dają objawów niepożądanych. Ja jestem takim dobrym testerem takich objawów ubocznych.

  • Czy Pani Profesor się szczepiła?

Tak oczywiście, 13 stycznia otrzymałam pierwszą dawkę. Kolejna 3 lutego.

  • Jakimi argumentami przekonuje Pani innych do idei szczepień?

Zawsze posługuję się twardymi argumentami, np., podanymi przez takie autorytety jak prezes Polskiej Akademii Nauk prof. Jerzy Duszyński, że szczepionka mRNA przeciw COVID-19 to szczepionka niezwykłej czystości, ma minimalną ilość składników i jest to jeden z najlepiej przebadanych produktów leczniczych na świecie. W skład takiej szczepionki wchodzi substancja, którą „w skrócie” można nazwać lipidową – glikol polietylenowy, który może się rozpuszczać zarówno w tłuszczach, jak i w wodzie, co ma znaczenie, bo może ona przenikać zarówno przez przestrzenie wodne, takie jak wnętrze komórki, ale też i przez błony komórkowe. Jeśli substancję taką wstrzyknie się do organizmu, to nie rozpada się ona ani we krwi, ani w środowisku komórkowym, a w dodatku przenika przez błony komórkowe. Drugim składnikiem szczepionki jest materiał genetyczny – mRNA, instrukcja, która pozwala komórce na produkowanie białka wirusa – tzw. kolca wirusowego. To białko charakterystyczne dla wirusa SARS-CoV-2 sprawia, że wirus zaczepia się o komórkę i wnika do niej. Jak podkreśla prof. Duszyński, nie jest to białko właściwe w komórce i po pewnym czasie jest eksponowane na zewnątrz komórki – „wychyla się z komórki przez błonę”, a kiedy zaś w organizmie pojawia się tak niezwykłe, niespecyficzne białko, to zaczyna się budowa odpowiedzi odpornościowej. Podczas szczepienia do mięśnia wstrzykiwane jest 0,3 ml tej szczepionki, a więc bardzo mała dawka (np. w łyżeczce do herbaty zmieściłoby się w niej 16 dawek takiej szczepionki). Prof. Duszyński podkreśla, że mRNA w komórce wnika tylko do cytoplazmy, ale nie wnika już do jądra komórki, gdzie jest materiał genetyczny. Kolejny argument to fakt, że wszystkie poważne autorytety z biologii molekularnej czy medycyny uważają, że wyprodukowanie tej szczepionki mRNA przeciw COVID-19 jest największym osiągnięciem z zakresu nauk o życiu w 2020 roku. Poza tym jest to jeden z najlepiej przebadanych produktów leczniczych na świecie. Myślę, że najlepszym argumentem jest jednak własny przykład, więc mówię że i ja i moja rodziny oraz przyjaciele z mojego Zakładu Zintegrowanej Opieki Medycznej UMB, bo już jesteśmy po pierwszej dawce szczepionki.

  • Słowa Jana Kochanowskiego z fraszki „Szlachetne zdrowie” stały się teraz bardziej aktualne niż wcześniej, przed pandemią „Ślachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz”. Czy zauważa Pani Profesor, że ludzie wokół Pani bardziej doceniają swoje zdrowie? Inaczej może zaczęli patrzeć na świat?

Myślę, że jest różnie. Natura ludzka ma bardzo wiele słabości i często nie docenia tego co ma. Niestety bywa, że los boleśnie nam to uświadamia i dopiero gdy zdarza się jakieś nieszczęście, zauważamy, jak wiele się straciło i jak bardzo – przedtem – byliśmy szczęśliwi. Na co dzień z reguły nie myśli się o tym, jak wiele posiadamy, np. kochających rodziców, cudowne dzieci, przyjaciół, na których można polegać, pracę, zdrowie itd. Często wszystko to postrzegamy jako pewnik, bo przecież się nam to należy. Niestety nie są to wartości stałe, w każdej chwili możemy to stracić, np. w okresie pandemii. Po pewnym czasie do niektórych rzeczy się przyzwyczaja i nie pamięta, jak to jest, gdy ich nie ma. Nie potrafi się sobie przypomnieć, jak wiele energii trzeba było włożyć, żeby je zdobyć. Jednak kiedy coś się traci, to zaczyna dostrzegać się to, jak wiele się miało i jak wiele straciło… Prawie wszyscy ludzie żyją „w pędzie”, a pandemia to ograniczyła. Spowolniła tempo życia, odcięła nas od przyrody – więc może bardziej zacznie się doceniać przebywanie na świeżym powietrzu. To że nie można się spotkać z rodziną czy przyjaciółmi, nie można wyjść na dwór na spacer lub na siłownię – może pozwoli docenić, jak takie sytuacje są ważne i potrzebne. Zamknięcie w mieszkaniach może być też okazją np. do poznania sąsiadów, których nie widziało się do tej pory, a nawet okazją do wzajemnej pomocy. Ja mam nadzieję, że z tej pandemii dużo osób wyciągnie wnioski dotyczące tego, co jest dla nich najważniejsze, jak ma wyglądać ich życie, z kim chcą się spotykać, a przede wszystkim co robić, aby być zdrowym i nie poddać się pandemii.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska

Czytaj: https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/zycie-w-cieniu-pandemii-aspekty-medyczne-etyczne-i-spoleczne/

Elżbieta Krajewska-Kułak – polska lekarka, naukowiec, pedagog, społecznik, współtwórczyni oraz wieloletnia prodziekan i dziekan Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, pomysłodawczyni i organizatorka dorocznych Międzynarodowych Konferencji Naukowo-Szkoleniowych „Życiodajna śmierć – pamięci Elizabeth Kübler-Ross”. Nagrodzona tytułem „Człowiek wiedzy i doświadczenia” nadanym przez Kapitułę Koalicji Prezesi-Wolontariusze (2018) oraz Tytułem „Społecznika Roku 2018” Tygodnika „Newsweek Polska” (2019).

Prof. Joanna Zajkowska: „Szczepimy się, aby żyć”

Rozmowa z prof. dr hab. n med. Joanną Zajkowską, Klinika Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji, Uniwersytet Medyczny w Białymstoku.
• Szczepić się, czy nie szczepić, oto jest pytanie… Bardzo wiele osób się waha. Co Pani Profesor na to?
• Sparafrazuję ks. Twardowskiego „spieszmy się szczepić ludzi, tak szybko odchodzą”. Proszę spojrzeć na dotychczasową liczbę w Polsce i na świecie zgonów, z powodu COVID. Rozejrzyjmy się, ile osób zabrakło wokół nas. Fundacja z którą przez wiele lat współpracowałam, a która propaguje szczepienia szczególnie chroniące układ nerwowy, została nazwana przez Pana Prezesa „Aby Żyć”. Niestety Pan Prezes, nie wygrał walki z COVID-em, a ja dziś, doceniam, jaką piękną trafną nazwę wybrał. Szczepimy się, aby żyć.
• Jest w sieci bardzo wiele sprzecznych opinii na temat szczepienia i samych szczepionek. Krąży wiele teorii spiskowych. Nic dziwnego, że pasjonują się tym laicy, ale opublikowano też list naukowców, którzy zwrócili się do Prezydenta RP, ostrzegając przed szczepionkami. No to jak nie wierzyć w głos profesorów medycyny, naukowców?
• Wśród sygnatariuszy tego listu było wielu profesorów ale niewielu medycyny. Odpowiedź na list i zawarte w nim wątpliwości można znaleźć w inicjatywie naukowców „Nauka przeciw pandemii”, w ramach której wydano „Białą Księgę”, w której zawarte są rzetelne informacje dotyczące szczepień www.naukaprzeciwpandemii.pl, a także najczęściej zadawane pytania i bardzo dobry artykuł w Polityce „Eksperci przeciw antynauce”, przygotowany przez tych samych naukowców https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/2097213,1,eksperci-przeciw-antynauce-rozbrajamy-fake-newsy-o-szczepionce.read
• List podpisało też kilka osób o tytułach profesorskich z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, uczelni Pani Profesor dobrze znanej. Czy może to Pani skomentować?
• No cóż, istnieje wolność głoszenia własnych poglądów, ale w tym wypadku głoszenie ich może one wpłynąć negatywnie na decyzję o szczepieniu. Uważam, że należy odpowiedzialnie ważyć słowa. Szczepienie chroni przed ciężką chorobą. Sygnatariusze tego listu nie są autorami badań czy poglądów, które cytują, ani nie są specjalistami w dziedzinie w której się wypowiadają. Dlatego zachęcam do podanych dwóch źródeł, gdzie po przeczytaniu można rozwiać wątpliwości wyjaśnione przez specjalistów.
• W tym gąszczu sprzecznych informacji naprawdę trudno się zorientować, zwłaszcza osobom bez wykształcenia medycznego, co by Pani poradziła? Gdzie i jak szukać informacji i jak je weryfikować?
• Jest dostępnych wiele informacji, podawanych przez towarzystwa naukowe, portale medyczne, można przeczytać dokładnie tzw. CHPL, czyli charakterystykę produktu leczniczego dotyczącego szczepionki Comirnaty (Pfizer i BioNTec), jak i firmy Moderna.
• Pani uważa, że warto się szczepić, ale co zrobić ze strachem przed powikłaniami, on jest realny… Powikłania się zdarzają.
• W przypadku tych szczepionek jest ich niewiele, i to są tzw. niepożądane odczyny poszczepienne (NOP), powikłanie to nie jest dobre określenie. Liczba zaszczepionych osób i nieduża ilość odczynów niepożądanych powinna złagodzić ten lęk. Poza tym przed szczepieniem jest kwalifikacja , czyli przeanalizowanie czynników, które mogą spowodować NOP. Jeśli ryzyko jest duże, to szczepienie nie jest wykonywane.
• Jakie są znane konsekwencje i skutki uboczne szczepionki?
• Miejscowy ból w miejscu ukłucia, 1-2 dni, może być przejściowa gorączka, ból mięśni, stawów, powiększenie węzłów chłonnych w okolicy wkłucia. Najcięższy wstrząs anafilaktyczny zdarza się bardzo rzadko 1-5/1 milion dawek, ale dlatego szczepienie wykonuje się tam, gdzie może być udzielona natychmiastowa pomoc, czyli gabinet zabiegowy szczepień spełniający wszystkie wymagane warunki.
• Tutaj argumentem przeciwników jest też to, że tak naprawdę te skutki mogą pojawić się po latach… Tego przecież nie wiemy…
• Nie ma takich przesłanek. To wirus i choroba powoduje powikłania, które ujawniają się z opóźnieniem, kardiologiczne, płucne, neurologiczne. Oczywiście, że rodzi się takie pytanie, ale wiemy też że wprowadzony materiał mRNA degraduje się bardzo szybko w temperaturze ludzkiego ciała, jak tysiące innych fragmentów mRNA , które powstają w naszej każdej komórce, po spełnieniu swojego zadania.
• Jak w ogóle działa ta szczepionka? Czy wszystkie tak samo, bo przecież jest kilka rodzajów?…
• To jest bardzo nowoczesna technologia i szczepionka mRNA (Pfizer, Moderna, CureVac) i wektorowe Astra Zeneca, Sputnik5, prowadzą do tego samego, że to my na bazie mRNA wytwarzamy fragment kolca wirusa, odpowiednio przygotowany, po to aby go przedstawić układowi immunologicznemu jak w naturalnym zakażeniu wirusem. Różnica polega na tym, w jaki sposób mRNA, które jest „przepisem”, jak zbudować białko kolca wirusa SArs-Cov-2, gdy znajdzie się w naszej komórce, czy wprowadzone w pęcherzykach lipidowych, czy przez „konia trojańskiego”, czyli łagodnego wirusa tak przygotowanego, że się nie mnoży, ale wytworzy mRNA.
• Przeciwnicy szczepienia przywołują argument, że do dziś rządy państw, które zaszczepiły swoich obywateli na świńską grypę wypłaca odszkodowania, ponieważ osoby te nie są zdolne do normalnego życia wskutek powikłań. W Internecie krąży sporo artykułów na ten temat.
• Rzeczywiście, zdarzyło się tak. Dotyczy to jednego preparatu, po którym opisano pojawienie się narkolepsji, u osób z pewnym defektem genetycznym. Ale w przypadku szczepionki mRNA , mamy już ponad milion osób po szczepieniu, i nie rejestruje się skutków innych niż przewidywane. A codziennie z powodu COVID-19 umierają ludzie. Porównajmy, ile szczepionek podajemy, aby żyć bezpiecznie i ile chorób przestało nam zagrażać dzięki szczepieniom.
• Zna Pani również bezpośrednie relacje chorych na Covid-19, zna Pani pacjentów. Co jest najgorsze w tej chorobie?
• Lęk, samotność, bo choruje się w izolacji, brak powietrza, brak sił.
• Podobno ludzkość musi się przygotować na kolejne pandemie, wszystko przez ingerencję ludzi w ekosystem i świat zwierząt. Ale tego przecież nie zmienimy, przynajmniej nie tak szybko, czyli – kolejne pandemie czekają za progiem?
• Większość epidemii ma swoje źródło w świecie zwierzęcym jak Zika, Ebola, ale mamy też blisko żyjące z nami bakterie, które nabywają oporności na antybiotyki. Kto wie, jakie będzie następne globalne zagrożenie.
• Szczepionki były testowane na zwierzętach. Ten aspekt niemal całkowicie pomija się w podawanych informacjach. Dlaczego?
• Bardzo dużo badań wykonuje się na liniach komórkowych, gdy produkt jest gotowy i zanim poda się nowy lek człowiekowi przeprowadza się badania na zwierzętach. Kolejny etap to ochotnicy zdrowi i grupy chorych. Te dane można znaleźć, wyniki badań są udostępniane w kolejnych etapach rejestracji produktu. Charakterystyka produktu leczniczego jest już finalnym opisem preparatu.
• Jak konkretnie wygląda etap testowania, jakie zwierzęta są wykorzystywane do testów i co potem się z nimi dzieje, czy są zabijane? I czy Pani Profesor uważa, że człowiek w ogóle ma prawo kosztem cierpienia zwierząt polepszać swój własny byt?
• Każde badanie na zwierzętach czy ludziach, musi mieć zgodę Komisji Bioetycznej, czy jest potrzebne, aby sprawdzić skuteczność leku, jakie korzyści się uzyskuje. Czy można podać człowiekowi. Komisja wyraża zgodę, czy eksperyment wymaga sprawdzenia na zwierzętach, czy w końcu na ludziach. W przypadku testowania szczepionek, zwierzęta nie giną. Jeśli powstały lek produkt, szczepionka ma ratować ludzkie życie, prawidłowo, humanitarnie przeprowadzone doświadczenie na zwierzętach jest konieczne.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Maria P. Wiśniewska

Polecamy książkę o pandemii -

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/zycie-w-cieniu-pandemii-aspekty-medyczne-etyczne-i-spoleczne/

Dr M. Talarczyk: Pandemia – wojna, walki i bitwy

Krótko po ogłoszeniu pandemii, bo 24.03.2020 r. na Facebooku napisałam:

Rozpoczęła się „Trzecia Wojna Światowa”. Wówczas część osób komentujących ten wpis  nie zgodziła się ze mną, a niektórzy nawet byli oburzeni na takie porównanie i być może nadal w niezgodzie lub oburzeniu pozostają. W tym przypadku sedno różnicy zdań, wynika z różnych perspektyw, ja napisałam z perspektywy „ofiar ataku”, a moi oponenci brali pod uwagę perspektywę agresora. I tu się zgadzam, bo ten agresor nie ma strategii, ani celu, atakuje na oślep, nie można go rozpracować, wysłać do niego szpiegów, ani z nim negocjować. Nie można też od tej wojny uciec, emigrować do innego kraju, możliwa jest jedynie „emigracja wewnętrzna”, rozumiana jako pozostanie w domach, przy zachowaniu aktywności na portalach społecznościowych.

Moje wojenne skojarzenia zapisane wiosną:

  1. Chorzy – jak ranni leżący na podłogach szpitalnych korytarzy. Takie obrazy były prezentowane w mediach z Włoch i tego wcześniej nie widzieliśmy w sytuacjach innych chorób.
  2. Triage (triaż) – segregowanie stosowane w medycynie ratunkowej. Wiosną we Włoszech selekcjonowano potrzebujących pomocy (według wieku, bo brakowało czasu na innego rodzaju selekcję), którym podłączyć respiratory. Włochy były pierwszym europejskim państwem zaatakowanym przez wirusa z takim natężeniem. Choć, jak później sami przyznawali, mieli swój udział w emisji wirusa, bo nie przestrzegali obowiązującego reżimu sanitarnego. Również wiosną we Włoszech do pomocy w szpitalach wzywani byli lekarze będący już na emeryturze, jak się później okazało, był to błąd, bo wielu starszych lekarzy zakaziło się i zmarło. Ale wówczas jeszcze zbyt mało wiedziano o śmiertelnym wirusowym zagrożeniu dla osób w wieku senioralnym.
  3. Transport ofiar wirusa – ciężarówki wojskowe wywożące trumny ze zwłokami zmarłych na Covid-19. Pokazywały to media, a widok był tak przerażający i nieprawdopodobny, że na portalach społecznościowych wyjaśnienia szukano w teoriach spiskowych.
  4. Schrony – wirus wraz z przemieszczającymi się ludźmi szybko się rozprzestrzeniał i objął cały świat. Żeby ograniczyć emisję epidemii w wielu krajach ogłoszono kwarantannę. Ludzie przebywali więc zamknięci w domach, kryjąc się przez zakażeniem, jak w schronach,
  5. Narracja – „być na pierwszej linii frontu”, „iść (do pracy) na wojnę” . Lekarze, pielęgniarki, ratownicy, idący do pracy często mówili, że czują się jakby szli „jak na wojnę”. Nie wiedzieli, kiedy wrócą do domów i czy wrócą, bo w walce z wirusem mogli zostać zakażeni. Wiosną nie było wystarczającej liczby oraz odpowiedniej jakości masek i odzieży ochronnej, dlatego wielu medyków było zaatakowanych przez wirusa – ulegało zakażeniu.
  6. Namioty – jako miejsca pobierania wymazów albo izby przyjęć, rozstawione przy szpitalach. Namioty medyczne kojarzone z medycyną ratunkową, wyglądały podobnie jak szpitale polowe w czasie wojny.
  7. Wezwania – studentów medycyny do pomocy w szpitalach. Po czasie, gdy okazało się, że wirus może być zabójczy dla osób starszych, a większość młodych osób przechodzi go łagodnie lub bezobjawowo, odstąpiono od angażowania lekarzy na emeryturze, zaczęto zwracać się o pomoc do studentów.
  8. Mobilizacja – służb mundurowych, do pomocy przy chorych, również stosowana w czasie wojny.
  9. Wróg biologiczny – nie ma ruin, zniszczeń materialnych, bo to wojna z wrogiem uzbrojonym w biologiczne kolce, ale są straty materialne związane z zamykaniem firm i utratą miejsc pracy.
  10. Kolory – biały kolor w czasie dotychczasowych wojen to symbol poddania się, na wojnie z wirusem w całkowicie odmiennej roli – symbolizujący walkę, podobnie jak z kojarzony z tą wojną może być kolor pomarańczy.

Wówczas, wiosną 2020 r. szpitale ogólne przekształcone zostały na szpitale jednoimienne, a jesienią i zimą  powstały również szpitale polowe, stworzone w miejscach i budynkach wcześniej na inne cele przeznaczone.

Teraz gdy piszę te słowa,  minęło 9 miesięcy i narracji dotyczącej „wojny” nie zmieniam, wręcz przeciwnie, obecnie dostrzegam, że wojna z pandemią oraz walki i bitwy wokół niej toczyły się i nadal toczą na różnych poziomach i polach. Przez „wojnę” – rozumiem zmagania medyków z pandemią, przez „walki” – wysiłki osób cywilnych (nie związanych z ochroną zdrowia) o przetrwanie. A przez „bitwy” – słowne spory, kłótnie i żarliwe dyskusje dotyczące różnych aspektów związanych z pandemią. „Wojna” – to opisane wyżej zmagania medyków z wirusem, natomiast „walki” – o przetrwanie wyodrębniam dwie, a „bitwy” słowne wokół pandemii – co najmniej cztery.

Walki

Walka o zdrowie i życie chorych niecovidowych – to walka samych chorych albo ich rodzin o dostęp do lekarzy, konsultacje i badania diagnostyczne, rozpoczęcie lub kontynuację leczenia, przyjęcie do szpitala, zabiegi, operacje. Placówki, które do czasu wybuchu pandemii pracowały w sposób ciągły, nagle zamarły, stały się niedostępne.  W niektórych specjalnościach możliwe były teleporady, które niestety uniemożliwiały tradycyjne badanie, w innych teleporady spełniały role podstawowe, ale w wielu specjalnościach nie mogły spełniać swojego zadania np., onkologii, kardiologii, chirurgii, ortopedii, laryngologii, okulistyce czy stomatologii itp. Na tym polu walki były ofiary, chorych, którzy do lekarza nie zdążyli lub z  lęku przez koronawirusem nie dotarli. W czasie pandemii niejednokrotnie „mieć” dostęp do ochrony zdrowia, dawało szanse na „być” – pozostać przy życiu.

Walka o przetrwanie osób pracujących w branżach, które ucierpiały lub nie przeżyły kwarantanny. Koronawirus z każdej perspektywy wygląda inaczej. Odmiennie z perspektywy polityków, przedsiębiorców, organizatorów, nauczycieli, sportowców czy lekarzy. Nie lubimy ograniczeń, izolacji, kontroli, nie chcemy się bać. Ten „ukoronowany” wirus uczy pokory i obnaża różne postawy. Utrata pracy i źródeł dochodu to droga do bankructwa i depresji z jej konsekwencjami. W tym przypadku frommowskie pytanie „mieć czy być?” nie jest dylematem, pozostając ściśle ze sobą związane, bo mieć (pracę i dochód) pozwala „być”. Ale z drugiej strony dla wielu osób, w tym pracujących w służbie zdrowia, nad straty finansowe przedkłada się ratowanie życia i zdrowia. W tej sytuacji respiratorem dla biznesu powinna być adekwatna pomoc ze strony państwa.

Bitwy

Bitwy słowne Covid-sceptyków z Covid-realistami, a ci pierwsi często określani w sieci „wyznawcami teorii spiskowych”. Negowanie pandemii  może wynikać z różnych powodów: lękowych, spiskowych, czy mechanizmów obronnych, itp. Statystyki podają, że  przeprowadzone testy potwierdziły 91 660 273 przypadków zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 na świecie, a liczba ofiar śmiertelnych wynosi 1 963 934 – dane z 13.01.2021 [1]. Wydawałoby się, że przy takich danych maleć powinna liczba koronasceptyków, ale czy tak się dzieje, nie wiadomo? Zastanawiać może to, co powoduje, że osoby wątpiące w pandemię nadal podtrzymują swoje zdanie. Trudno bez badań psychologicznych czy socjologicznych odpowiedzieć na to pytanie, jedynie hipotetycznie można założyć, że jedną z przyczyn może być dysonans poznawczy, który utrudnia zmianę opinii. Dysonans poznawczy najkrócej ujmując polega na tym, że gdy mamy zdanie czy przekonanie na jakiś temat, a uzyskujemy informacje,  które są sprzeczne z tym, co wiemy i myślimy, to wywołuje w nas dyskomfort i żeby go usunąć lub zredukować powinniśmy dokonać wyboru – czy pozostajemy przy naszym przekonaniu i odrzucamy nowe informacje, czy zmieniamy nasze dotychczasowe poglądy i przyjmujemy inne.

Bitwa z epidemicznym reżimem (DDM – dystans, dezynfekcja, maski). Można przyjąć, że osoby negujące istnienie pandemii w konsekwencji odrzucały również epidemiczny reżim. Ale trudniej znaleźć konsekwencję u tych, którzy twierdzili, że nie negują  pandemii, ale masek nosić nie chcą. Bo to właśnie noszenie masek budziło największy opór, natomiast dystans i dezynfekcja w dyskusjach nie zaistniały. Niechęć do noszenia masek była różnie uzasadniana, głównie rzekomą szkodliwością dla zdrowia m.in. grzybicą płuc. I tak  jak celem wirusa najczęściej są płuca, od zapalenia przez niewydolność oddechową po ich całkowite zniszczenie, z koniecznością przeszczepu włącznie, lub śmiercią, tak domniemana grzybica płuc była w tej walce orężem. Czyli maski, które pełnią funkcję podwójnej tarczy, chroniąc przed zakażeniem wirusem noszącego oraz inne osoby przed jego emisją, zostały sprowadzone do – „nie będę nosić bo mi mogą zaszkodzić”. Drugi obszar dyskusji wokół masek dotyczył ich jakości, skuteczności oraz czasu stosowania. I ten drugi temat również był głównie przez oponentów masek inspirowany i podtrzymywany.

Bitwy z ograniczeniami epidemicznymi (nauczaniem zdalnym, zamkniętymi kinami, teatrami, siłowniami, restauracjami). Nauczanie zdalne – szczególnie to prowadzone wiosną, było bitwą toczoną na kilku polach. Jednym polem zmagań dla nauczycieli, uczniów i rodziców była technika. Wszyscy się jej uczyli, z tym, że dzieci i młodzież w opanowaniu tej umiejętności górowali nad nauczycielami. Innym obszarem trudności była dostępność do sprzętu w różnych miejscach i rodzinach. Trzeci problem to zamknięcie uczniów w domach, które nie wszystkie i nie zawsze są dzieciom przyjazne. A w rodzinach, w których przed pandemią dochodziło do przemocy słownej lub/i fizycznej, zamknięcie w domach tej przemocy nie zmniejszyło i tam toczy się największy dramat dzieci. Natomiast zamknięte kina, teatry, restauracje, baseny, siłownie – rozpatrywać można z dwóch perspektyw: pracodawców i pracowników oraz klientów. I tak jak walka przedsiębiorców czy placówek o przetrwanie i odpowiednie dotacje (patrz pkt. 2) ma uzasadnienie, tak „bitwy” klientów i brak zgody na zmianę trybu życia wydają się być od epidemii i empatii odległe. Bo skoro brak dostępu do określonych obiektów ma służyć zmniejszeniu emisji wirusa, z powodu którego jedni chorują, inni umierają, a medycy na pierwszej linii frontu pracują ponad siły, narażając swoje zdrowie i życie, to zmiana dotychczasowej aktywności czy przyzwyczajeń, nie wydaje się traumatycznym wyzwaniem. Choć walka o przetrwanie a niezadowolenie z konieczności wprowadzenia zmian, nie są tożsame, to tworzą koalicję docelową.

Bitwy o broń – ze szczepionkami i o szczepionki. W grudniu minęło 9 miesięcy (symboliczny czas) od wybuchu pandemii do powstania szczepionki. Tę broń na biologicznego wroga teoretycznie otrzymać może każdy, ale jak się okazuje, nie każdy chce się w ten sposób bronić. Badania dotyczące deklarowanej chęci szczepienia się przeprowadzane w naszym kraju pokazały, że motywacja rosnąco się zmienia. Słowne „bitwy ze szczepionkami” to wypowiedzi przeciwników szczepień dotyczące skutków ubocznych szczepionki przeciw Covid. Choć od dawna wiadomo, że zdarzają się reakcje niepożądane na środki medyczne, w tym też np. „na narkozę” – znane jest powiedzenie „nie wybudził/-a się z narkozy”, co nie oznacza, że z narkozy należy zrezygnować. Przeciwnicy szczepień często mylą korelację (np. czasową) ze związkiem przyczynowo-skutkowym. Choć przyznam, że osób sceptycznych wobec zaszczepienia się przeciw Covid-19, nie utożsamiam z grupą tzw. antyszczepionkowców, o ile jako przyczynę niechęci zaszczepienia się podają obawy dotyczące odroczonych skutków ubocznych, a teorie spiskowe. Teorie o chipach, zmianie DNA, płci czy orientacji seksualnej, wynikają z braku wiedzy i wiary w domniemania nie z tej, lecz płaskiej Ziemi. Sądzę, że ważne jest poznanie, z jakich racjonalnych powodów część osób obawia się szczepienia przeciw Covid, bo tylko wówczas można te obawy zmniejszać. Ale w ostatnim czasie, jak pokazują sondaże, motywacja do szczepień rośnie, co prawdopodobnie może mieć związek, z wyposażeniem w broń antywirusową osób znanych, poza przypisaną im kolejnością. Ciekawe jest także, czy zwolennicy odporności populacyjnej, którzy wcześniej w mediach społecznościowych toczyli „bitwy” słowne o zasadność wprowadzenia tzw. modelu szwedzkiego w Polsce, przyczynią się teraz do budowania tej odporności, korzystając ze szczepionki?

Przyszłość wojen – to wojny biologiczne, technologiczne, informatyczne np. z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Tak jak będą zmieniać się wojny, tak inni będą żołnierze, broń, pola walki i taktyka wojenna.

Małgorzata Talarczyk

Źródło:

  1. https://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/choroby-zakazne/mapa-koronawirus-w-polsce-na-swiecie-aktualne-statystyki-aa-a1XG-B8Ws-AYMe.html

Dr Małgorzata Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.
www.system-terapia.pl

Polecamy książkę naszej Autorki – https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/malgorzata-talarczyk-anorexia-nervosa-w-sieci-pulapek/  

Polskie Archiwum X na tropie trudnych i nierozwiązanych spraw

Krakowskie Archiwum X nadal zajmuje się sprawami z obszaru ciemnej liczby zabójstw. W tym odcinku dyskusja o wpływie seriali kryminalnych na postrzeganie kryminalistyki oraz nad zaginięciami.

Link – https://www.youtube.com/watch?v=J1e6TiQD5ho

- Nie istnieje zbrodnia doskonała, za to trzeba walczyć z ciemną liczbą przestępstw. W kolejnych filmach na kanale YouTube: Polskie Archiwum X emerytowani funkcjonariusze krakowskiej Policji pokazują kulisy swojej pracy, możliwości kryminalistyczne i sprawy rozwiązane. Nie zapominają także o tych trudnych sprawach, które na poznanie prawdy jeszcze czekają – podkreśla dr Joanna Stojer-Polańska, kryminalistyk.

„Życiodajna śmierć” – zaproszenie na konferencję naukową z panelem o Dexterze Morganie

Szanowni Państwo,

W porozumieniu z Komitetem Organizacyjnym mamy zaszczyt zaprosić Państwa, w dniach 3-5 października 2021r.,  do Białegostoku - miasta i regionu, gdzie od wieków żyją wspólnie ludzie różnych kultur, wyznań i narodowości, gdzie panuje otwartość, życzliwość i gościnność. Regionu, który dzięki unikalnym walorom środowiska naturalnego zyskał miano „Zielonych Płuc Polski”.

A wspaniałą okazją ku temu spotkaniu będzie z pewnością jubileuszowa konferencja -  XV Międzynarodowa Konferencja Naukowo-Szkoleniowa „Życiodajna śmierć - pamięci Elizabeth Kübler-Ross”.

Będzie też specjalna sesja – Fenomen Dextera Morgana, gdzie postaramy się  przedyskutować, dlaczego ten serial ma tak wielu fanów i na ile są prawdziwe jego słowa „Jestem chodzącym paradoksem – odbieram i daję życie” (sez. III, odc. 5, Rejs na Bimini). Z tej właśnie sesji zostanie wydana odrębna publikacja „dexterowa” /druk oraz e-book/. Zapraszamy do udziału w konferencji oraz w publikacji.

Jednocześnie chcemy poinformować, że w przypadku zaostrzenia reżimu sanitarnego związanego z trwającą pandemią COVID-19 organizatorzy zastrzegają sobie prawo rezygnacji z organizacji konferencji lub zmiany jej formy na online.

W imieniu Komitetu Organizacyjnego,

  • prof. dr hab. n. med. Elżbieta Krajewska-Kułak
  • dr hab. n. o zdr. Jolanta Lewko
  • dr hab. n. o zdr. Cecylia Łukaszuk
  •  dr hab. n. o zdr. Matylda Sierakowska
  • dr hab. n. o zdr. Mateusz Cybulski
  • prof. dr hab. n. med. Wojciech Kułak

Szczegóły – https://www.umb.edu.pl/zyciodajna?fbclid=IwAR2hTJecB84vd3yQWu97nkj6IRnv

O kulturowym dziedzictwie baśni braci Grimm opowiada tłumaczka H. T. Knogler

Rozmowa z Haliną Teresą Knogler, filologiem, tłumaczką bajek braci Grimm.  

Przetłumaczyła Pani baśnie braci Grimm. Skąd fenomen popularności tych bajek?

Zbiór baśni miał na celu otworzenie dla czytelników „okna w przeszłość” i tak się też stało. Bracia Grimmowie mieli jednak różne koncepcje jego realizacji. Starszy z braci, Jacob, przedkładał kolekcję jako źródło dla badań językowych, etnograficznych oraz historycznych i co się z tym wiąże, zupełnie nie zamierzał edytować baśni. Teksty źródłowe miały pozostać czyste i pozbawione wszelkich ozdób, nie miały niczego unowocześniać i przeszczepiać w obce, nowsze czasy, gdzie nie leżał nie tylko ich początek, ale także ich historyczna i etnograficzna wartość. Przede wszystkim najstarsze wydania baśni dostarczają do dziś materiałów nie tylko do badań językowych, etnograficznych czy też historycznych, ale także pedagogicznych czy nawet psychoanalitycznych. Młodszy brat, Wilhelm, był innego zdania. Nie ma czegoś takiego jak „wiersz” sam w sobie, argumentował. Stare opowieści żyją poprzez relację ze współczesnymi odbiorcami i wynikające z tego reakcje. Tak więc pracował samodzielnie nad wspólnie zebranym materiałem, edytował, upiększał, dopisywał morały, czyniąc z niego stopniowo zbiór baśni „dla domu i dla dzieci”, a to prowadziło w kolejnych wydaniach do uzyskania przez nie coraz większej światowej popularności. Do dziś baśnie zostały przetłumaczone na ponad 160 języków, niektóre z nich przedstawione w postaci baletu i opery, a także wielu filmów zarówno dla dzieci (Disney), jak i dorosłych (filmy kryminalne i horrory). W roku 2005 baśnie braci Grimmów zostały wpisane przez UNESCO na listę „Pamięć Świata”, dzięki czemu stały się jeszcze bardziej znane na całym świecie.

Wielu zarzuca tym bajkom nadmierne okrucieństwo, które jakoś nie pasuje do współczesnych norm wychowania dzieci. Dlaczego w bajkach dla dzieci leje się tyle krwi i trup pada gęsto i często?

Baśnie braci Grimmów są okrutne. Są pełne przemocy, brutalności, zawiści i intryg, które przybierają nawet formy perwersyjne, do tego stopnia, że na ich podstawie realizowane są wciąż nowe filmy kryminalne i horrory. W wieku siedmiu lat przeczytałam tomik ich baśni i byłam przerażona okrucieństwem. Nie było tak z baśniami Andersena, w których też pojawia się okrucieństwo, nie dominuje jednak tak, jak w przypadku baśni Grimmów. Dzieci (nie tylko niemieckie) bardzo długo wychowywane były przy użyciu przemocy i celowo wzbudzany był u nich lęk przed surowymi karami. Jednak także w tych baśniach dobro wygrywa nad złem, skromność nad chciwością, niewinność nad złością. Dzisiejsze życie społeczne jest inne od tego w przedstawionych opowieściach. Współczesne dzieci nie tylko czytają baśnie, poza tym oglądają filmy, programy telewizyjne, a także korzystają z gier komputerowych. Te dzieci mają z reguły obszerniejsze pole widzenia świata, a dzięki temu większy dystans do fikcji literackiej. Baśnie miały i do dzisiejszych czasów mają uwrażliwiać i uczyć sprawiedliwości a oswajając czytelników z zagrożeniami stwarzać możliwość pokonania niebezpieczeństw, i te zadania dobrze spełniają.

Obecnie tradycyjnym bajkom zarzuca się utrwalanie stereotypów, bo przecież działają tylko chłopcy i mężczyźni, a kobiety są ratowane, bierne, zależne od działań męskich. A przecież te bajki ukształtowały wiele pokoleń i jakoś dobrze było… Czy nie?…

Tak, to prawda i nie dotyczy to wyłącznie zbioru baśni Grimmów. Bajki i baśnie utrwalają stereotypy, mówi się wręcz o zachowaniach patriarchalnych i postawach seksistowskich. Od idealnych bohaterów oczekuje się zachowań zgodnych z przypisanymi im rolami. Idealne dziewczęta są w baśniach z reguły delikatne, opiekuńcze i wrażliwe, idealni chłopcy silni, zdecydowani i odważni. Opowieści usytuowane są jednak w bardzo dawnych czasach i musimy to zaakceptować jako część ich historycznej i etnograficznej wartości, którą należy zachować. Oczywiście i tutaj są wyjątki, wystarczy wymienić leniwą prządkę czy też Lenkę z baśni „Ptaszynka”, która uratowała przybranego brata od śmierci w kotle złej kucharki. Także dziewczynka i późniejsza królowa z bajki „O sześciu łabędziach” wykazała się wielką odwagą, wyruszając samotnie w świat na poszukiwanie zaginionych braci i w obliczu niebezpieczeństwa zrzucając młodym myśliwym z drzewa najpierw klejnoty, później piękny pasek a na końcu całe odzienie, z wyjątkiem „skromnej koszuliny”. Podobnie jest z rolami męskimi, są wyjątki od stereotypów, jako przykład posłużyć może tutaj mąż leniwej prządki.

Bajki i baśnie tradycyjnie przekazują pewne wzorce kulturowe, z jakimi mamy do czynienia w utworach braci Grimm?

Zebrane opowieści są bardzo zróżnicowane gatunkowo, ich treść jest niekiedy poważna, niekiedy żartobliwa, czasami religijna albo też zupełnie świecka. Oprócz tradycyjnych baśni znajdują się w zbiorze mity, podania, legendy, opowieści ludowe, historie łgarskie czy też krótkie dowcipne opowiadania jak na przykład „Złoty kluczyk”. Bajki jako gatunek są ogólnie aktualne i odzwierciedlają wyobrażenia, lęki, życzenia i nadzieje wszystkich ludzi. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się konkretnym baśniom rzucają się jednak w oczy wzorce kulturowe związane z usytuowaniem polityczno-geograficznym i czasowym. Baśnie z kolekcji Grimmów odzwierciedlają dawną surową rzeczywistość w krajach niemieckojęzycznych. W czasach Grimmów toczone były wojny, panował głód, istniała wysoka śmiertelność matek (co wyjaśnia dużą liczbę macoch w opowieściach). Poważnymi wrogami chłopów były też wilki. Ważnym aspektem bajkowych postaci i zdarzeń są także związki z mitologią germańską, który tutaj pominę. Z pewnością też w dawnych czasach było więcej ludzi wierzących w cuda niż ateistów i dużo marzycieli tęskniących za wystawnie nakrytymi stołami, miskami owsianki czy domkami z ciasta. Bardzo ważna jest w baśniach wcześnie wspomniana przeze mnie sprawiedliwość. Na ratunek najmniejszym, najmłodszym, najsłabszym, nawet najgłupszym przychodzą niesamowite stworzenia i zjawiska. Pojawiają się garnki gotujące bez końca kaszkę, pomocne wrzeciona i igły, hojne ropuchy, opiekuńcze babcie zbójników i nawet samego diabła. Kara spotyka jednak nie tylko złych, spotyka ona także naiwnych, najlepszym przykładem jest tutaj żak z baśni „Rzepa”.

A co Pani osobiście najbardziej się podoba w tych bajkach?

Atmosfera dawnych czasów, tajemniczość, ciemne jaskinie, tajemnicze studnie, wszechobecność lasów z przedziwnymi zwierzętami, bajkowymi istotami, gnomami, koboldami i smokami…

A czego Pani nie akceptuje w nich?

W baśniach bardzo ważni są ojcowie, matki jako mniej ważne zostają często pomijane. Jako przykład posłużyć może „Jasio Jeżyk”. Chłopiec wychowywany był przez matkę i ojca, ojciec życzył nawet „nieudanemu” synowi śmierci, a jednak syn wraca jako królewicz właśnie po niego i zabiera ze sobą do swego odległego królestwa. O matce nie ma już wzmianki…

Co sprawiało Pani największy problem w tłumaczeniu tych tekstów?

Zdecydowanie najtrudniejsze było tłumaczenie rymowanek. Trudności sprawiało mi także przestarzałe, nieużywane obecnie słownictwo. Poza tym stare wydania baśni zawierają częste powtórzenia, a także błędy logiczne, które stawiają tłumacza przed dylematem pozostawienia błędów czy też naprawienia.

Kim byli autorzy, bo tak naprawdę mało o nich wiemy…

Autorzy baśni są nieznani, ponieważ baśnie przekazywane były z pokolenia na pokolenie w tradycji ustnej. Opowiadającymi byli zaś pewnie z reguły biedni mieszkańcy wiosek, których nazwiska pozostaną na zawsze nieznane. Nie mamy dowodów na to, że bracia Grimm mieli bezpośredni kontakt z przynajmniej jednym opowiadającym chłopem, parobkiem czy też rybakiem. Ograniczyli się oni do podania ogólnych informacji o regionie, z którego pochodziły baśnie jak na przekład „z Hesji”. Według późniejszych ustaleń badaczy ich twórczości pomocnikami spisującymi lub opowiadającymi im podania były w większości kobiety wywodzące się z rodzinnego i towarzyskiego kręgu braci, w większości młode mieszczanki, nierzadko hugenockiego pochodzenia. Bracia unikali podawania ich nazwisk, dopiero we wstępie do drugiego tomu (1815 r.) pojawia się nazwisko Dorothei Viehmann, przedstawionej jako „chłopka z Hesji w wieku pięćdziesięciu kilku lat”. Późniejsze badania wykazały jednak, że była ona córką właściciela gospody i wywodziła się ze strony ojca z osiadłej w Hesji rodziny hugenotów i poza niemieckim mówiła także biegle po francusku. Nieznane jest jednak pochodzenie jej opowiadań, być może słyszała je kiedyś w jadłodajni ojca, ale zapewne nie od chłopów, gdyż oni tam nie bywali. Innym pomocnikiem Grimmów był emerytowany sierżant dragonów, Johann Friedrich Krause z okolic Kassel. Bracia płacili mu za opowieści używanymi ubraniami. Pomocnicy Grimmów mieli pozostać anonimowi, gdyż bracia zgodnie z duchem romantyzmu chcieli stworzyć wrażenie, że ich bajki są dziełem ludu i produktem komunikacji zbiorowej. Publicznie bracia Grimm przez całe życie obstawali przy swoich „ideałach”, jakimi było ratowanie przed zapomnieniem oryginalnych, historycznych i ludowych tekstów z krajów niemieckojęzycznych.

Wykonała Pani także samodzielnie ilustracje do bajek, są one niesłuchanie nastrojowe, przekazują atmosferę tych opowieści. Jakie techniki Pani wybrała?

Ilustracje wykonane są pastelami olejnymi na papierze, z końcowym opracowaniem komputerowym.

Czy rysunek, malarstwo zawsze towarzyszyło w Pani życiu?

Nie, nie zawsze. Malarstwo i rysunki pasjonowały mnie przede wszystkim w dzieciństwie. W późniejszym czasie zajmowałam się wyłącznie ilustracjami komputerowymi, przeważnie technicznymi. Obecnie zajmuje się nimi raczej jako hobby.

Samodzielnie wykonała Pani też skład i łamanie książek – to Pani wydanie niemal autorskie. Jest Pani takim człowiekiem-orkiestrą, skąd tyle umiejętności wydawniczych?

Tak, wykonałam samodzielnie skład i łamanie. Od wielu lat zajmuje się tym w Niemczech, początkowo zawodowo, a obecnie przede wszystkim prywatnie. Prace komputerowe związane ze składem i łamaniem wykonywałam początkowo dla Instytutu Europy Wschodniej w Monachium. Później pracowałam przez wiele lat w dziale produkcji wydawnictwa „Jehle Rehm”, w tym samym czasie wykonywałam zlecenia dla wydawnictwa „Hanser Verlag” oraz dla Instytutu ifo, wykonując oprócz składu i łamania także ilustracje, ale przede wszystkim techniczne.

Skończyła Pani dwie filologie, od lat mieszka w Niemczech. Dobrze zna kulturę polską i niemiecką. Czym najbardziej się różnimy kulturowo, Polacy i Niemcy?

Wspomniała pani o filologiach. Myślę, że już nawet sam system studiów jest bardzo różny. W Polsce jest on jakby przedłużeniem dotychczasowej nauki, podczas gdy w Niemczech polega on przede wszystkim na pracy własnej przy bardziej indywidualnej organizacji całych studiów. Poza tym Polacy są bardziej uczuciowi i otwarci od Niemców, mają także większe poczucie humoru. Niemcy są bardziej konkretni i rzeczowi od Polaków, przy tym bardziej zdeterminowani w dążeniach do wyznaczonych sobie celów. Ze względu na doświadczenia wynikające między innymi z czasów PRL-u Polacy dużo mniej niż Niemcy ufają środkom masowego przekazu i organom rządzącym. Ma to swoje plusy i minusy, gdy weźmie się pod uwagę zdolność do podjęcia ogólnonarodowych wyzwań i związanych z tym wyrzeczeń. Wszystko to jest bardzo ogólnie sformułowane i w obu przypadkach nie można przy tym temacie zapomnieć o licznych wyjątkach.

Rozmawiała Maria P. Wiśniewska

Link do książki – https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/j-w-grimm-o-strzyzyku-ktory-chcial-zostac-krolem-i-inne-basnie-wyd-czarno-biale/

Dr J. Wiesler o systemach opieki nad dziećmi dawniej i dziś

Rozmowa z dr Joanną Wiesler, autorką książki o systemach opieki nad dziećmi w PRL.

  • Czy dzieciom wiedzie się lepiej współcześnie, czy kilka dekad temu?

Z pewnością mają obecnie więcej możliwości, np. kształcenia czy wyjazdów (m.in. wymian między szkołami). Jednocześnie dzisiejsze otoczenie wywiera na nieletnich więcej presji. Do tego doszły nowe zagrożenia związane np. z użytkowaniem mediów społecznościowych.

  • A kiedy Pani wolałaby spędzić swoje dzieciństwo, gdyby mogła Pani wybierać? Teraz czy dziesięciolecia wcześniej?

Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Jako dziecko nie miałam zbyt dużo możliwości podróżowania czy też uczenia się języków obcych, instrumentu muzycznego. Obserwując obecną młodzież i dzieci wydaje mi się jednak, że moje dzieciństwo było spokojniejsze. Także moi rodzice poświęcali mi dużo czasu.

  • Jest Pani autorką dwujęzycznej książki pt. „Trzy dekady polityki opieki nad dzieckiem w PRL-u (lata 60., 70. i 80. XX wieku)/ Drei Dekaden der Kinderpolitik in der Volksrepublik Polen”. Tematem publikacji jest Towarzystwo Przyjaciół Dzieci (TPD) jako organizator pomocy dzieciom w państwie demokracji ludowej. Jak ocenia Pani działalność TPD w tamtym czasie?

Działaczami Towarzystwa Przyjaciół Dzieci byli zaangażowani ludzie, którym na sercu leżało dobro dziecka. Starali się oni w miarę możliwości polepszyć ich sytuację bytową czy też psychiczną, stąd ocena ich pracy jest jak najbardziej pozytywna.

  • Jak wyglądał system opieki nad dzieckiem w czasach komunistycznych?

Same założenia systemu opiekuńczego w PRL-u nie były złe. Należy podkreślić jego postępowość w porównaniu do okresu przed II wojną światową. W praktyce jednak system ten okazał się mało wydolny. Było to spowodowane zarówno złą sytuacją ekonomiczną kraju jak i nieudolnością władzy komunistycznej w kierowaniu tym systemem.

  • Odrębny rozdział poświęciła Pani kwestii dzieci niepełnosprawnych. Jak wyglądały tamtejsze realia?  Czy faktycznie system ujmował tę kategorię dzieci? Kiedyś przecież wcale nie było widać dzieci czy dorosłych niepełnosprawnych na ulicach, niemal nie funkcjonowała ta kategoria społeczna w życiu socjalnym.

W okresie PRL-u dzieci, jak i ludzie dorośli z różnymi niepełnosprawnościami nie byli zintegrowani z resztą społeczeństwa. Do tego opieka nad nimi pozostawała przede wszystkim w gestii ich opiekunów prawnych, co było często wielkim obciążeniem dla rodziny, która nie mogła liczyć na zbyt duże wsparcie ze strony państwa. W tej kwestii praca Towarzystwa Przyjaciół Dzieci była przełomowa. Oczywiście nie oznaczało to, że sytuacja dzieci niepełnosprawnych uległa z dnia na dzień poprawie, ale właśnie dzięki TPD zwrócono uwagę na ich problemy i zaczęto tym osobom oraz ich rodzinom organizować pomoc.

  • Czy zna Pani też relacje bezpośrednie osób, które w czasach Polski Ludowej korzystały z ówczesnego systemu opieki nad dzieckiem, obecnie dorosłymi ludźmi? Jak oni oceniają ten system?

Większość z zapytanych przeze mnie osób ceniło sobie zagwarantowaną przez państwo nieodpłatną służbę zdrowia tamtego okresu. Niestety, nierzadko dochodziło w niej do przypadków korupcji. Pod koniec lat 70-tych oraz w latach 80-tych pojawiły się także większe problemy w zaopatrywaniu placówek medycznych w leki oraz sprzęt medyczny, skarżono się również na bezduszność personelu.

  • W jednym z rozdziałów porusza Pani kwestię kryzysu jako codziennego towarzysza pracy aktywistów TPD. Proszę przybliżyć problem.

Lata 80-te były zdominowane przez kryzys ekonomiczny i polityczny w kraju. Więcej ludzi było zdanych na pomoc z zewnątrz. Do organizacji, która oferowała pomoc materialną i finansową należało TPD. Działacze Towarzystwa w większym stopniu koncentrowali się w tym okresie na pomocy doraźnej, starali się dotrzeć do rodzin najbardziej potrzebujących. Szukali także sponsorów zarówno w kraju, jak i za granicą. W tych latach nie mogło zostać zrealizowanych wiele inne projektów TPD, ponieważ państwo wstrzymało ich subwencjonowanie.

  • Czy uważa Pani, że współcześnie system opieki nad dzieckiem w Polsce jest lepszy, czy może raczej – gorszy?

Na pewno lepiej funkcjonuje system rodzin zastępczych czy też pomoc osobom niepełnosprawnym. Obecnie organy państwowe czy też instytucje społeczne szybciej reagują na różne zagrożenia dobra dziecka w rodzinie. W ostatnich latach nieletni coraz gorzej radzą sobie psychicznie z różnymi problemami, co wymaga od państwa stworzenia nowych metod pracy z dziećmi oraz młodzieżą.

  • Zmieniły się uwarunkowania funkcjonowania współczesnej rodziny, a tym samym – dziecka w rodzinie. Jak Pani ocenia te zmiany?

PRL, w porównaniu do innych państw bloku socjalistycznego, był wyjątkiem jeśli chodzi o ilość czasu sprawowania opieki nad dzieckiem w domu rodzinnym. W innych krajach demokracji ludowej opieka nad dzieckiem była bardziej zinstytucjonalizowana, kobiety podejmowały się tam też częściej pracy zawodowej. Rodzina w PRL-u spędzała więcej czasu razem. Obecnie standard życia rodzin polskich jest znacznie lepszy. Rodzice są lepiej wykształceni, zmieniły się też metody wychowawcze. Negatywnie należy ocenić częsty stres związany z pracą zawodową rodziców, co ma ujemny wpływ na życie rodzinne.

  • Od lat mieszka Pani w Niemczech. Gdyby porównać systemy opieki nad dzieckiem w Niemczech i w Polsce, który z systemów jest w Pani opinii przyjaźniejszy dzieciom, rodzinie i lepiej spełnia pokładane w nim oczekiwania?

Z moich obserwacji w Niemczech lepiej zorganizowana jest pomoc samotnym matkom oraz dzieciom niepełnosprawnym. Zwłaszcza rodzice tych ostatnich mogą liczyć na dużą pomoc ze strony państwa (odpowiednie mieszkanie, opieka z zewnątrz). Ale i tutaj niektóre gałęzie opieki nad dzieckiem są przeciążone. W działaniu systemu opiekuńczego zarówno w Polsce, jak i w Niemczech najważniejsza jest empatia i chęć pomocy pojedynczych osób.

  • Przed jakimi wyzwaniami stoją obecne systemy opieki nad dzieckiem w Polsce czy w Niemczech?

Ważne jest zagwarantowanie wszystkim dzieciom jednakowych warunków rozwoju. Więcej uwagi należy poświęcić kondycji psychicznej nieletnich. Istotną kwestią jest stworzenie bardziej przyjaznego dla rodziny rynku pracy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Maria P. Wiśniewska

Link do książki – https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/joanna-wiesler-trzy-dekady-polityki-opieki-nad-dzieckiem-w-prl-u-lata-60-70-i-80-xx-wieku-drei-dekaden-der-kinderpolitik-in-der-volksrepublik-polen/

 

 

 

Pomóżmy!

Miłośniczka koni z podkaliskich Chełmc potrzebuje pomocy. Włączyliśmy się choć symbolicznie w tę akcję i innych namawiamy na to samo. Bo grosz do grosza… i serce rośnie!

„Aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa” – rozważania o sztuce mówienia

Wypowiedzi można dzielić na różne sposoby i według różnych kryteriów.
Jeden z podziałów, uwzględniający intencje, dzieli wypowiedzi na trzy rodzaje i wyodrębnia wypowiedzi: uzasadniające, osądzające albo oceniające. Rodzaje te odpowiadają ludzkiej skłonności do radzenia lub odradzania, oskarżania lub obrony, a także chwalenia lub ganienia [1]. Według innego podziału, dotyczącego formy, wyodrębnia się: streszczenie, opowiadanie, opis, sprawozdanie, recenzję, które mogą być werbalizowane w sposób ustny lub pisemny. Wyłącznie pisemny sposób przekazu to: list (prywatny lub do instytucji), rozprawka, esej, felieton, artykuł. Dla każdej z wymienionych rodzajów wypowiedzi przypisane są zasady dotyczące jej formy i struktury. Natomiast treść skonstruowana z określonych słów zależy wyłącznie od autora. A słowa, poza opisowymi, osądzającymi czy oceniającymi, mogą być także obraźliwe – w formie epitetów, dewaluacji, defekacji czy wulgaryzmów. I tej treści chciałabym poświęcić uwagę, koncentrując się na wypowiedziach publicznych, zarówno ustnych, jak i pisemnych.
Przy założeniu, że istnieje wolność wypowiedzi zagwarantowana w Konstytucji (art. 54. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej: „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy są zakazane”), pojawia się pytanie, czy wolność wypowiedzi jest tożsama z wolnością słowa? Innymi słowy, czy wolność myśli ma być naga, czy może lub powinna być w odpowiednio dobrane słowa ubrana? A z ubieraniem myśli w słowa, wiążą się kolejne pytania: czy portale społecznościowe to plaże nudystów, czy dosadne musi być zarazem niesmaczne, a zbyt pikantne – niestrawne? Wśród wypowiedzi można także wyodrębnić te oznajmujące oraz odreagowujące, a to nasuwa pytanie, czy publiczne odreagowanie czynione przez tzw. osoby publiczne, nie staje się zaproszeniem do upubliczniania tego, co zwykle ma miejsce prywatnie?
O tym, że ubieranie myśli w słowa bywa niełatwe, pisał już Słowacki:
Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa:
A czasem był jak piorun jasny, prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,
A czasem jako skarga nimfy miętki,
A czasem piękny jak aniołów mowa…
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem [2].
Nawiązując do słów poety „aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa”, można przyjąć, że język przy giętkości, zyskuje też na intensywności emocjonalnej przekazu, może być ostry jak sztylet lub boleśnie celny jak strzał snajperski, ale ostrość czy celność wymaga finezji, w przeciwieństwie do walenia kijem baseballowym lub maczugą, gdzie finezja jest zerowa, a siła i zasięg rażenia potężne.
Tak więc, czy wolność słowa nie bywa interpretowana zbyt konkretnie i dosłownie, że prawda musi być naga, że nie może być w dobrane celnie słowa ubrana? Bo choć podobno „nie szata zdobi człowieka”, to z drugiej strony nic tak go nie obnaża jak słowa użyte publicznych wypowiedziach. Bo autor słów jest kreatorem nie tylko siebie, ale też opowieści, którą głosi. Słowa bowiem nie tyle opisują rzeczywistości, co ją kształtują, na co zwracali uwagę filozofowie, np. hipoteza Sapira-Whorfa dotycząca prawa relatywizmu językowego – hipoteza lingwistyczna głosi, że używany język w mniejszym lub większym stopniu wpływa na sposób myślenia. Jej dwa główne założenia to determinizm językowy oraz relatywizm językowy. Determinizm językowy, czyli język, w którym myślimy od dzieciństwa, kształtuje sposób spostrzegania świata, natomiast relatywizm językowy – to różnice między systemami językowymi, które są odbiciem tworzących je odmiennych środowisk, ludzie myślący w różnych językach rozmaicie postrzegają świat. O roli słów w tworzeniu rzeczywistości mówią także postmoderniści, a w obszarze psychoterapii, m.in. terapeuci pracujący w duchu konstrukcjonizmu społecznego czy podejściu narracyjnym [3, 4].
Na znaczenie doboru słów i wagę narracji uczula także Olga Tokarczuk w swojej mowie noblowskiej Czuły narrator: „Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach informacji, dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny – za sprawą Internetu prawie każdy może brać udział w tym procesie, odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci. Kiedy zmienia się ta opowieść – zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów. To, jak myślimy o świecie i – co chyba ważniejsze – jak o nim opowiadamy, ma więc olbrzymie znaczenie. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane, przestaje istnieć i umiera. Wiedzą o tym bardzo dobrze nie tylko historycy, ale także (a może przede wszystkim) wszelkiej maści politycy i tyrani. Ten, kto ma i snuje opowieść – rządzi. Dziś problem polega – zdaje się – na tym, że nie mamy jeszcze gotowych narracji nie tylko na przyszłość, ale nawet na konkretne „teraz”, na ultraszybkie przemiany dzisiejszego świata. Brakuje nam języka, brakuje punktów widzenia, metafor, mitów i nowych baśni” [5].
Chociaż wypowiedzi publicznie werbalizowane są prozą, to przywołam słowo, które nabrało szczególnego znaczenia związanego z tegoroczną laureatką nagrody Nobla w dziedzinie literatury – poetką Louise Elisabeth Glück. To słowo to – dekantacja – czyli zlewanie cieczy znad osadu, który zalega pod cieczą w naczyniu. I choć sama Louise Elisabeth Glück uważa, że „pisanie nie jest dekantacją osobowości”, to prof. Gałkowski pisząc o poetce zwraca uwagę, że „zlewanie sklarowanego wina znad osadu opadłego na dno butelki lub beczki jest istotnym zabiegiem, jeżeli chcemy uzyskać doskonały smak trunku. Ale nie tylko o sam osad tutaj chodzi. Wino musi „pooddychać”, wyrównać ciśnienie oraz pozwolić ulotnić się tym aromatom, które nie są pożądane. Skoro jednak pisanie poezji nie jest dekantacją, oznacza to, że mamy do czynienia nie tyle z nabieraniem smaku i wyzbywaniem się tego, co uznajemy za niepotrzebne, ile z kreowaniem świata, do czego konieczna jest nie tylko adekwatna dawka emocji, lecz także dystans” [6]. I tej dekantacji oraz dystansu często tak bardzo brakuje w publicznych wypowiedziach, w tym także w mediach społecznościowych. Podobnie jak brakuje eufemizmu, przenośni, metafory, abstrakcyjnego poczucia humoru, za to w nadmiarze jest przaśności, dosadnej dosłowności czy skrótów myślowych oraz uproszczonych memów.
A wracając do wspomnianych na wstępie wulgaryzmów, to na przestrzeni lat zmieniły one swoje narracyjne znaczenie. Kiedyś było to typowe przekleństwo wyrażające złość, przerywnik, podkreślenie emocji. Dzisiaj słychać i widać, że wulgaryzmy mają też szersze znaczenie, służą odreagowaniu, wyrażeniu buntu, sprzeciwu ale także emocji pozytywnych, kiedy to używa się popularnego słowa ze środka alfabetu, dla unaoczniają zdziwienie, zadowolenie czy zachwyt. Słowa wulgarne pełnić mogą odmienne funkcje z różną mocą. Wydaje się, że największą ekspresję mają w sytuacjach buntu, protestu czy niezgody, ale nie ujawniają jej w mediacjach czy negocjacjach, a zbyt często powtarzane, zgodnie z zasadą habituacji (powtarzalności) tracą ją tam, gdzie wstępnie miały. Prof. Jerzy Bralczyk o wulgaryzmach używanych w przestrzeni publicznej powiedział: „Mnie się to nie podoba. Nie mam szczególnej satysfakcji, albo wręcz mam niemiłe odczucia, kiedy widzę słowa nieprzyzwoite w przestrzeni publicznej. One są czasami motywowane w sztuce, teatrze, ale czy to wykrzykiwane, co częściej się zdarza, czy zwłaszcza wypisywane, a już najbardziej powielane, powtarzane wydają mi się niestosowne do tego stopnia, że nawet mówić bym o nich teraz nie chciał” [7]. Przytaczam opinię prof. Bralczyka, by zwrócić uwagę, że dobór słów ma znaczenie, niezależnie od podobieństwa czy różnic poglądów. Jednocześnie, w ramach różnicowania przypomnę, że w aktualnych rozważaniach koncentruję się na indywidualnych wypowiedziach ustnych i pisemnych prezentowanych publicznie, a nie na werbalnej ekspresji tłumu, bo to osobny temat. Podobnie jak odrębnym tematem jest skonstruowana ze słów zabójcza broń, jaką jest hejt, do którego wrócę w innym opracowaniu. Wulgaryzmy stanowią język emocji, jeżeli stają się werbalizacją myśli, bywają nieadekwatne, nieskuteczne lub bezsilne.
Żyjemy w czasach uproszczeń, wypowiadamy się w sposób coraz mniej wyrafinowany, za pomocą pojedynczych słów, laików czy memów, przy czym mem jako forma miniaturowa nie zmniejsza odpowiedzialności za słowa, bywa wręcz przeciwnie, bo przy dzisiejszym zamiłowaniu do skrótów, krótki przekaz miewa większą siłę rażenia. Bywa więc, że w wypowiedziach publicznych, nie używając słów wulgarnych, można dać przekaz ze skutkiem bardzo niestrawnym i mało apetycznym.

Małgorzata Talarczyk

 

Źródła:
1. Wikipedia https://www.google.pl/search?source=hp&ei=sEHwX-
2. https://lubimyczytac.pl/cytat/15669
3. Andrzej Klimczuk. Hipoteza Sapira-Whorfa – przegląd argumentów zwolenników i przeciwników. „Kultura – Społeczeństwo – Edukacja”. 1 (3), s. 165–181, 2013. Poznań: Adam Mickiewicz University Press.
4. Chrząstowski S., de Barbaro B. Postmodernistyczne inspiracje w psychoterapii. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków, 2011.
5. https://www.nobelprize.org/uploads/2019/12/tokarczuk-lecture-polish.pdf
6. https://nowynapis.eu/tygodnik/nr-79/artykul/louise-gluck-pisanie-nie-jest-dekantacja
7. https://dziendobry.tvn.pl/a/prof-jerzy-bralczyk-o-wulgaryzmach-w-przestrzeni-publicznej-mnie-sie-to-nie-podoba?fbclid=IwAR0f5AJLVGvJH1CpAUG8m2HsO9v-kTarHTRv6rPwkHk4AxZQX5y6a489aFw

Dr Małgorzata Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.
www.system-terapia.pl

Łowiectwo i jego prawdziwe oblicze. O książce dr M. Micińskiej-Bojarek

Czy współczesne łowiectwo nazwać można humanitarnym?… Czy prawda o tym, jak wyglądają kulisy polowań, może być w pełni ujawniona?… Wiele wskazuje na to, że nie. Dramatyczna prawda o polowaniach pozostaje tajemnicą samych zainteresowanych, którzy nie pragną jej ujawnienia.

Oto, co napisała prof. Agnieszka Skóra o książce poświęconej współczesnemu łowiectwu: „Z uwagi bogactwo prezentowanej w recenzowanym opracowaniu problematyki, nie sposób odnieść się do całej treści pracy dr Magdaleny Micińskiej-Bojarek. Z bardzo wielu zagadnień szczegółowych składających się na analizę humanitarno-prawnego aspektu łowiectwa, warto jednak wskazać kilka szczególnie przyciągających uwagę.
Recenzowana praca jest pracą prawniczą, jednakże (jak założyła sama Autorka) do udzielenia odpowiedzi na pytanie, czy współczesne łowiectwo można uznać za humanitarne, potrzebne było także odwołanie do elementów pozaprawnych, jak np. zagadnienia z zakresu ekologii, biologii ewolucyjnej i zoologii, filozofii i filozofii prawa, podręczniki łowieckie, fora dyskusyjne, itd. Taka metoda nie wpłynęła negatywnie na kształt pracy. Wręcz przeciwnie, umożliwiła zrozumienie niektórych – nieco abstrakcyjnych dla osoby niezajmującej się w praktyce łowiectwem – zagadnień prawnych. I tak, dr Magdalena Micińska-Bojarek bardzo dokładnie i interesująco przedstawia przypadki przypadkowego zastrzelenia innego zwierzęcia, nierzadko objętego ścisłą ochroną gatunkową, jak np. zastrzelenie z broni myśliwskiej orła przedniego. ”

Źródło: Recenzja książki Magdaleny Micińskiej-Bojarek… s.263/1/2014 – Przegląd prawa ochrony środowiska

Link: https://apcz.umk.pl/czasopisma/index.php/PPOS/article/viewFile/PPOS.2014.012/4407

Link do książki: https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/lowiectwo-aspekt-humanitarno-prawny-wyd-ii-magdalena-micinska

Fotorelacja z „Zakątka Weteranów”

Święta minęły szybko. Zwierzaki w „Zakątku Weteranów”, miejscu przebywania wycofanych ze służby psów i koni służbowych, na pewno odczuły świąteczną i serdeczną atmosferę, choć spotkania wigilijnego dla przyjaciół „Zakątka” z powodu pandemii nie udało się zorganizować. Pozostajemy w kontakcie online, stąd relacja zdjęciowa. Na pewno wielu z nas obdarowało innych prezentami w czasie Bożego Narodzenia. Upominki pod choinką znalazły też pewnie nasze zwierzaki domowe. Pamiętajmy o tych, które potrzebują naszego wsparcia.  Psy i konie czekają na uregulowanie ich sytuacji prawnej, a tymczasem zapraszają do Zakątka – zawsze mile widziani wolontariusze i wsparcie dla emerytowanych funkcjonariuszy na czterech łapach.

Podpisz petycję:

https://www.petycjeonline.com/walczymy_o_przyznanie_pastwowych_emerytur_dla_wszystkich_psow_i_koni_subowych

Zajrzyj tutaj, zobacz, co robią i może też wesprzyj emerytowane /ale bez emerytury/ psy i konie służbowe i Stowarzyszenie „Zakątek Weteranów” – http://zakatekweteranow.pl

Joanna Stojer-Polańska

Fot. Joanna Gwiżdż 

Na zdjęciach: Babcia Krysia, Joanna Gwiżdż i Sylwia z Zakątka, wolontariuszki, udostępniają teren na miejsce dla zwierząt

Dr J. Stojer-Polańska: Kryminalistyka, dzieci i walka o prawa zwierząt

Rozmawiamy z dr Joanną Stojer-Polańską, doktorem kryminalistyki, pasjonatką nauki oraz wielbicielką zwierząt. Pani Joanna społecznie działa na rzecz popularyzacji badań kryminalistycznych oraz walki o prawa zwierząt. Jest jedną z sygnatariuszy petycji o przyznanie emerytury państwowej wszystkim wycofanym ze służby psom czy koniom.
• Została Pani nominowana do zaszczytnego tytułu Popularyzator Nauki w Polsce. Pisze Pani o zwierzętach i kryminalistyce, prowadzi zajęcia edukacyjne dla dzieci. Niektórym się to nie mieści w głowie – dzieci i kryminalistyka. Niektórzy się wręcz oburzają… Jeżeli spotyka się Pani z takimi reakcjami, co Pani tłumaczy i jak wyjaśnia, że to przecież nic złego?
• Dzieci bardzo lubią zagadki kryminalne. Często rozmawiamy o śladach i różnych możliwych rozwiązaniach zagadek, czyli o wersjach śledczych. To zawsze rozmowa o człowieku i śladach jego zachowania, a człowiek zachowuje się i wspaniale (kiedy pomaga innym) i źle (kiedy popełnia przestępstwo). Bywają trudne rozmowy, na przykład o takich sprawach, gdzie doszło do śmierci. Dzieci często mają z mediów wiedzę o brutalnych przestępstwach i o takie sytuacje pytają. Są to czasami bardzo konkretne pytania o ślady kryminalistyczne i trzeba na nie odpowiedzieć. Ostatnio jedno z dzieci zapytało na zajęciach, skąd wiadomo, że Oetzi miał na imię Oetzi. Chodzi o tak zwanego Człowieka lodu, który ponad 5 tysięcy lat temu padł ofiarą zabójstwa i ślady tego zdarzenia zbadano dokładnie dopiero niedawno. Odwiedziłam parę miesięcy temu muzeum w Bolzano we Włoszech, gdzie znajduje się jego mumia i muzeum kryminalistyczne poświęcone zbrodni sprzed tysięcy lat. O tym właśnie opowiadałam uczestnikom zajęć – bo przestępstwa pojawiały się od początku istnienia ludzkości i trzeba ustalić, kto je popełnił. Czasami rozmawiamy o śladach zwierząt czy funkcjonariuszach na czterech łapach i kopytach, wszystko zależy od wieku uczestników. Prowadzę zajęcia w przedszkolach, szkołach i na uniwersytetach. To są różne dyskusje, ale zawsze staram się odpowiedzieć na pytania uczestników zajęć, uwzględniając oczywiście wiek najmłodszych.
• Jak dzieci reagują na zagadnienia kryminalistyczne? Nie przeraża je to?
• Pracujemy na śladach: wykonujemy odlewy śladów butów w błocie, zdejmujemy ślady linii papilarnych z szyby czy szklanki, badamy ślady zapachowe wspomagając się pracą nosa psa służbowego – co w tym może być strasznego? Wszyscy lubimy zastanawiać się, jak szukać śladów albo jak ich nie zostawiać, choć wiadomo, że nie istnieje zbrodnia doskonała.
• Badała Pani tzw. efekt CSI, czyli wpływ amerykańskich seriali kryminalnych na zwykłych ludzi, którzy potem przychodzą na komisariat w przysłowiowym Pcimiu Dolnym i domagają się badań DNA psiej kupy, żeby sprawdzić, czy to sprawka psa sąsiada. Jak to wyszło w Pani badaniach, czym jest ten efekt CSI?
• Efekt CSI dotyczy wpływu mediów na wyobrażenia o postępowaniu karnym. W serialach kryminalnych, które cieszą się dużą oglądalnością, zagadki są rozwiązywane szybko i w spektakularny sposób. Często jednak praca przy sprawach prawdziwych trwa dłużej i wymaga współpracy wielu osób, a nie tylko „genialnego kryminalistyka”, który jest bohaterem filmu. Ludzie wyobrażają sobie pracę Policji tak, jak widzą ją w filmach, a to jest pokazywane w dużym uproszczeniu.
• Skąd w ogóle zainteresowanie kryminalistyką? Jakie były początki?
• Podczas studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim działałam w kole naukowych, gdzie mieliśmy szanse rozwijać nasze pasje i poznawać ludzi związanych z naukami sądowymi. I tak już zostało. A wcześniej także oglądałam seriale kryminalne, czytałam też kryminały. Chyba wielu z nas interesuje się przestępczością – można tak sądzić po zainteresowaniu, jakie pojawią się w społeczeństwie w przypadku najpoważniejszych przestępstw. Niektórzy interesują się od czasu do czasu, a inni na stałe.
• Docieramy do zwierząt… To Pani kolejna pasja. Bo można połączyć kryminalistykę ze zwierzętami, a psy czy konie służbowe to Pani wielka pasja. Napisała Pani sporo książek o zwierzętach służbowych, jak Pani zbierała do nich materiał? Jakich ludzi i jakie zwierzęta poznała?
• Interesuję się sprawami związanymi z zaginięciami. W ten sposób dowiedziałam się o pracy psów poszukiwawczych. Pierwsze psy, które miałam okazję poznać, zajmowały się wyszukiwaniem zapachu zwłok. O tej akurat specjalności nie chciałam opowiadać na zajęciach dla dzieci, więc dążyłam to tego, aby poznać także inne psie zawody – psy wyszukujące zapachu materiałów wybuchowych czy tropiące – zawsze to były bardzo ciekawe spotkania i opowieści przewodników psów o tym, gdzie psy szukały śladów zapachowych i jak rozwiązywały te trudne sprawy. To rewelacyjny materiał na zajęcia. Psy szukają zaginionych, ale też różnych przedmiotów, które zazwyczaj się dobrze ukryte. Dobrze w rozumieniu człowieka, ale nie psa. Konie również pracują w służbach mundurowych, a że od dziecka jeżdżę konno, chciałam poznać konie służbowe. Dzięki serdeczności przewodników psów i jeźdźców miałam okazję uczestniczyć w szkoleniach tych wspaniałych zwierząt.
• Psy i konie służbowe to zarazem przedmiot Pani troski, ze względu na brak państwowych emerytur służbowych. Jak wyglądają losy psów czy koni służbowych po zakończeniu służby? Przechodzą procedurę tzw. wybrakowania, zostają skreślone ze stanu posiadania danego resortu i co dalej?…
• Walczymy o psie i końskie emerytury. Zwierzęta wycofane ze służby obecnie nie mają zapewnionych środków na godną starość. A przecież zwalczały dla nas przestępczość i dbały o nasze bezpieczeństwo. Mam także nadzieję, że „Zakątek Weteranów”, miejsce gdzie trafiają psy i konie po wycofaniu ze służby jeśli nie mogły trafić do swojego przewodnika lub jeźdźca, będzie otrzymywało wsparcie systemowe, nie tylko od ludzi dobrego woli, jak obecnie.
• Jest Pani jedną z sygnatariuszek petycji w sprawie przyznania emerytur psich i końskich, jakie ona ma szanse? Bo przez kilka dekad nie było dobrego czasu dla zwierząt służbowych, bez względu na opcję polityczną aktualnych rządów, wszyscy jednakowo ignorują ten problem.
• Zawsze wierzę, że da się sprawy rozwiązać, w tej sprawie także liczę na dobrą wolę polityków i wrażliwość społeczną.
• Czego można Pani życzyć na nowy 2021 rok?
• Wszyscy czekamy teraz na lepsze czasy. Poprzez utrudnienia z powodu pandemii doceniliśmy ważność osobistego spotkania. Życzmy sobie więc wszystkiego dobrego, pomagajmy innym, wspierajmy potrzebujących. Optymizmu, uśmiechu, wiary w drugiego człowieka.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Paulina M. Wiśniewska

Fot. Bohaterki wywiadu – Marek Krakowski

Podpisz petycję:
https://www.petycjeonline.com/walczymy_o_przyznanie_pastwowych_emerytur_dla_wszystkich_psow_i_koni_subowych
Zajrzyj tutaj, zobacz, co robią i może też wesprzyj emerytowane /ale bez emerytury/ psy i konie służbowe i Stowarzyszenie „Zakątek Weteranów” – http://zakatekweteranow.pl
Czytaj też:
https://wydawnictwo-silvarerum.eu/dr-j-stojer-polanska-kocha-zwierzeta-i-nauke/

„Czas kwarantanny”. Cieszy nas każda pozytywna recenzja!

Trafiliśmy na kolejna przychylną recenzję książki prof. Kazimierza Wolnego-Zmorzyńskiego, co przyjmujemy z wielką dumą i satysfakcją. Oto ona:

Wspaniała książka. Lektura na każdy czas. Bardzo dobrze się ją czyta. Razem z bohaterem Arturem przeżywa się jego problemy. Prof. Kazimierz Wolny-Zmorzyński ciekawie zawiązuje akcję. Jest także autorem podręczników akademickich i książek naukowych, do których specjalnie studentów nie trzeba zachęcać, bo też są napisane bardzo interesująco. Prof. Wolny-Zmorzyński teorię dziennikarstwa, szczególnie gatunków dziennikarskich (reportażu i fotografii) wykłada jasno i dobrze się jego książki czyta, jak i słucha jego wykładów (jestem studentką profesora we Wrocławiu). Jednak powieść „Czas kwarantanny” to samo życie, o którym prof. Wolny-Zmorzyński sporo wie i uczy nas swoją powieścią, jak rozwiązywać problemy, które ono niesie.

Ewa III rok dziennikarstwa Uniwersytet Wrocławski”

Więcej czytaj: https://www.taniaksiazka.pl/czas-kwarantanny-kazimierz-wolny-zmorzynski-p-14527

Dr J. Stojer-Polańska: Kocha zwierzęta i naukę

Nasza wspaniała Autorka popularyzuje nie tylko naukę, za co spotkało ją wyróżnienie w postaci zgłoszenia do tytułu Popularyzator Nauki w Polsce, ale i miłość do zwierząt. Jest też jednym z sygnatariuszy petycji w sprawie przyznania państwowej emerytury wszystkim zwierzętom służbowym, bo mało kto wie, że po zakończeniu służby, psy i konie służbowe przechodzą procedurę „wybrakowania” i zostają skreślone ze stanu posiadania danych służb mundurowych, a tym samym – nie otrzymują na stare lata ani grosza od państwa, na rzecz którego pracowały z poświęceniem wiele lat.

Petycję wciąż można podpisywać: https://www.petycjeonline.com/walczymy_o_przyznanie_pastwowych_emerytur_dla_wszystkich_psow_i_koni_subowych

Oto, co napisano o pani Joannie na stronie poświęconej nauce w Polsce:

„Zwierzęta zajmują ważne miejsce w poszukiwaniu śladów przestępstw. To ich pracy poświęcona jest znacząca część działań popularyzatorskich Joanny Stojer-Polańskiej – naukowczyni, konsultantki, autorki książek, warsztatów dla dzieci, młodzieży i dorosłych, wystaw z zakresu kryminalistyki.

Joanna Stojer-Polańska jest jednym z finalistów tegorocznej edycji konkursu Popularyzator Nauki, w kategorii Naukowiec.

Jej specjalizacja to kryminalistyka, co oznacza, że interesuje ją m.in. szukanie śladów po przestępstwach. Dodatkowo jej pasja to zwierzęta na służbie, promuje więc także działania zwierząt w zakresie pracy z kryminalistycznymi śladami. Kandydatka pracuje jako wykładowca akademicki w dziedzinach kryminalistyki, kryminologii oraz zwalczania przestępczości. Oprócz zajęć ze studentami i opieki nad kołem naukowym, pracuje w interdyscyplinarnych zespołach i stara się promować współpracę naukowców z praktykami z organów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości.”

Czytaj więcej: https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C85605%2Cjoanna-stojer-polanska-opowiesci-o-kryminalistyce-i-zwierzetach-na-sluzbie

Książki naszej Autorki o zwierzętach i kryminalistyce dostępne są w naszej e-księgarni, wysyłamy je prosto z drukarni przesyłką kurierską. Zachęcamy do lektury!

Sztuczna inteligencja z odwróconym wektorem, czyli kto kogo?

Dr Małgorzata Talarczyk, nasza Autorka, dzieli się swoimi rozważaniami na temat pięknej Sophii i sztucznej inteligencji. 

Gdy pierwszy raz zobaczyłam twarz Sophii – humanoidalnego robota, wyprodukowanego przez firmę Hanson Robotics z Hongkongu, pomyślałam, że to osoba z efektem przedawkowanego botoksu [1]. Okazało się jednak, że to Sophia obdarzona sztuczną inteligencją, stworzona, by uczyć się, dostosowywać do ludzkich zachowań i pracować z ludźmi. Udzieliła już wielu wywiadów na całym świecie. A gdy zaczęłam szukać podobieństw, tych nie tylko związanych z wyglądem, to odwróciłam wektory. Bo intrygujące jest nie to, jak bardzo roboty podobne są do nas, lecz na ile my upodobniamy się lub jesteśmy upodobniani do nich?

Gdy jedni naukowcy pracują nad sztuczną inteligencją (SI), to czy inni, choć może nie tylko naukowcy, pracują nad nami, nad sformatowaniem nas w określonym oprogramowaniu? Bo skoro SI to sieć połączeń podobna do sieci neuronów, to wystarczy tylko przestawić wektory… Jak twierdzą specjaliści m.in. Kai Fu Lee, pracujący nad sztuczną inteligencją, analizowanie danych przez SI przekracza ludzką inteligencję i wygrywa z ludzką intuicją [2]. Sztuczna inteligencja znajduje zastosowanie w przemyśle, bankowości, marketingu, medycynie, polityce a także dyscyplinowaniu społeczeństw. Przedsiębiorczość wspomagana przez SI określana jest jako: „wytrwała, szybka, bezkompromisowa i etyczna” [2]. W przemyśle automatyzacja zastępuje pracę ludzi, co budzi szczególny niepokój dotyczący zatrudnienia i utraty miejsc pracy, w bankowości SI jest wykorzystywana m.in. do szybkiej oceny parametrów kredytowych, z kolei marketing zbiera dane dotyczące naszych potrzeb czy zainteresowań, w medycynie SI jest wykorzystywana m.in. do wykrywania zmian nowotworowych na zdjęciach rentgenowskich, jest również stosowana do dyscyplinowania ludzi np. poprzez identyfikację twarzy przy przechodzeniu na czerwonym świetle, by stosować za to kary. Badacze przewidują, że za jakiś czas sztuczna inteligencja podzieli świat na dwa obszary: Chiny i Stany Zjednoczone, pozostali będą zmuszeni przyłączyć się do jednego z dwóch gigantów SI [2].

Ale to przyszłość i wielki świat, czyli sztuczna inteligencja w skali makro, a ja chciałabym przyjrzeć się programowaniu z odwróconym wektorem, czyli naszej podatności na wpływ w skali mikro. A nawet mikroskopijnego mikro, bo zawężonego do wybranych materiałów dostępnych obecnie na Facebooku i często powielanych.

Sophia, robot stworzony na podobieństwo człowieka przybiera ludzkie kształty i rysy, zgodnie z kanonami mody. Zaczynając od wyglądu zewnętrznego, co jakiś czas dostosowujemy się do oczekiwanego wzoru, pozwolę sobie na porównanie – w hodowlach psów określane jest to eksterierem. Choć wzory dotyczące sylwetki, fryzury, makijażu i mody podlegają zmianom kulturowym, to jednak często dla nas bywają mustrem i celem, bez osiągnięcia którego samoakceptacja bywa utrudniona lub wykluczona. Jeszcze do niedawna prezentujące się ściankach (nie wspinaczkowych, lecz tych do pięcia się w górę po szczeblach celebrytowych), kobiety niczym roboty, miały doczepione włosy, sztuczne brwi i rzęsy, sztuczne zęby, plastikowe paznokcie, silikonowe piersi, policzki a nawet uzupełnione silikonem brody. Na szczęście, może też wraz z postępem ekologii i wycofywaniem plastiku z mody, trend ten mija, choć powoli.
A nasze poznawcze podobieństwa do robotów, to już nie tworzywa sztuczne, lecz inżynieria z wyższego piętra… Media, w tym media społecznościowe są tego najlepszym przykładem, bo konsumujemy to co medialna kuchnia nam serwuje. Nieustannie jesteśmy pod wpływem, szeroko rozumianych przekazów medialnych, którym nie obca, a czasem wręcz zbyt bliska jest manipulacja programowa. Na Facebooku oglądamy te same filmiki i obrazki, (często w Photoshopie lub fejkowe) słyszymy i czytamy te same słowa, które wywołują w nas określone skojarzenia i emocje, bo takie ich zadanie programowe. W ten sposób jak kursorem nadawany bywa kierunek naszym myślom. To oprogramowanie funkcjonuje na różnych poziomach, największym powodzeniem cieszą się teksty, zdjęcia i filmiki, które przykuwają uwagę, bo albo odwołują się do naszych doświadczeń i wspomnień, obaw lub pragnień, albo intrygują lub szokują, albo budzą sprzeciw, odrazę czy współczucie.

Zacznę od zwierząt, bo sceny z nimi przykuwają szczególną uwagę intrygując, szokując, budząc współczucie czy rozczulając. Można zadać pytanie co SI ma wspólnego z psami lub kotami? Sztuczna inteligencja może mieć (o ile już nie ma), bo nietrudno przewidzieć, że skoro SI zastępuje ludzi w pracy, to dlaczego nie miałaby zastąpić zwierząt w domach? Myślę, że będą (o ile już nie są) skonstruowane sztuczne psy i koty, na podobieństwo zabawek dla dzieci. Tyle, że te dla dorosłych nie będą infantylizować, a wręcz przeciwnie -nobilitować. Psy wyposażone w SI mogą machać ogonem po powrocie człowieka do domu, albo ostrzegać szczekaniem jak elektroniczny ochroniarz, a spacery mogłyby być programowane podobnie jak iPad, zgodnie z indywidualnymi potrzebami pana lub pani. Natomiast koty jak termofory, zgodnie z programem leżeć mogłyby na kolanach lub w okolicach nerek, a zrzucać z blatów tylko programowo wybrane przedmioty i miauczeć w zaprogramowany przez człowieka sposób. Wracając do sztucznej inteligencji z odwróconym wektorem, to najbardziej tandetne a zarazem bezwzględne, wydają się scenki nagrane z udziałem zwierząt. Nie można bowiem wykluczyć, że przerażony pies lub klika psów karconych słownie za jakieś „przewinienie” przez „pana”, nie płaci za to nagranie wysokiej emocjonalnej ceny. Zwierzęta nie mają zdolności aktorskich, nie nakładają masek, dlatego postawy ich ciała i wyraz pyska w takich sytuacjach albo są efektem wyuczenia, albo wynikają z przeżywanych emocji aktualnie. Czyli np. w przypadku obserwowanego strachu lub przerażenia psa, musiał on być wielokrotnie do takiego stanu doprowadzany, albo jeśli nie wielokrotnie, to przynajmniej kilka razy, aby ktoś mógł zrobić nagranie. A więc to co przez kilka minut ma nas bawić lub wzruszać było wcześniej zaprogramowane, tyle że nie via połączenia elektroniczne, lecz kosztem zwierzęcych emocji. Oczywiście oglądamy również zdjęcia czy nagrania spontanicznych zachowań zwierząt, bo każdy kto ma/miał psa lub kota, raczej potrafi odróżnić naturalne zachowania zwierzęcia od tych „wykreowanych”, żeby nie powiedzieć, wytresowanych.

I tu nasuwa się pytanie o humanizm oraz humanitaryzm w programowaniu nas, mając cały czas na uwadze odwrócone wektory. Bo sztuczną inteligencję programuje człowiek, a kto programuje nasze procesy poznawcze i emocjonalne? Chyba raczej nie Sophia z własnej woli, choć pośrednio niewykluczone, podobnie jak Alex, który programowo znacznie mniej rozwinięty, decyduje o tym czy sam nam „pomoże” w problemach czy skieruje nas do konsultanta-człowieka. Tak więc, pomiędzy klientem czy usługobiorcą a sprzedawcą lub usługodawcą decyzje podejmuje maszyna, którą ktoś zaprogramował, jak ma nas potraktować, czy sama pomoże, czy przekaże dalej. Programowo więc, przestrzeń między jednym a drugim człowiekiem zajmuje sztuczne oprogramowanie, a tak trudno niektórym osobom godzić się z dwumetrowym dystansem w kontaktach społecznych między nami. Ale wracając do programowania nas, naszych procesów poznawczych i emocjonalnych, dobrym przykładem nadawania kierunku myślom niektórym ludziom (nie wiadomo jak wielu) jest np. fragment tekstu zatytułowany Listy starego diabła do młodego, który przez jakiś czas robił furorę na Facebooku. I sam tekst, którego przesłaniem jest brak zgody na ograniczenia, udostępniany w czasie epidemicznych restrykcji, byłby dość prymitywnym manipulacyjnym zabiegiem, gdyby nie fakt, że ktoś (nie wiadomo kto?) przypisał ten tekst konkretnemu autorowi – pisarzowi C.S. Lewisowi. Czyli jak za kierunkiem kursora, KTOŚ skierował myśli i aktywność (poprzez udostępnianie) wielu osób w jedną, określoną stronę i cała rzesza ludzi poddała się temu, powielając tekst bez sprawdzenia źródła, z fałszywie przypisanym tekstowi autorstwem [3]. Tak ruszyła fejkowa lawina. A ruszyła dlatego, bo dotknęła emocji, niezadowolenia, frustracji i braku zgody na epidemiczne ograniczenia, a co za tym idzie pragnienie odzyskania wolności wyboru, przy jednocześnie biernym a przy tym bezrefleksyjnym, poddaniu się intelektualnej manipulacji. Bo wolność jak już w innym tekście napisałam [4], to nie tylko behawioryzm, czyli możliwość wyboru pójścia w lewą czy prawą stronę, wolność, mówiąc kolokwialnie, przede wszystkim umiejscowiona jest w głowie. Podobnie zewnątrz sterowną a przy tym często fake newsową funkcję pełnią teksty anonimowe lub pisane „w imieniu” osób czy grup zawodowych, bez podania nazwisk autorów, nazw instytucji czy organizacji. Jednym z przykładów jest udostępniany tekst pt. „Co służba zdrowia mówi anonimowo o pandemii?”, który uzyskał 21 tysięcy odsłon i 71 tys. udostępnień [5]. Bo na Facebooku każdy może anonimowo napisać wszystko i na każdy temat, wpływając w ten sposób na poglądy czy przekonania wielu czytelników. Na razie robią to inni ludzie, ale możemy się nie zorientować, kiedy i w jaki sposób nasze myśli, emocje, potrzeby i światopogląd, zacznie samodzielnie programować sztuczna inteligencja.

Drugim obszernym dystrybutorem programowania, w tym też poznawczych manipulacji są powszechnie dostępne media, takie jak telewizja i radio. Tyle zobaczymy, ile nam pokażą, tyle usłyszymy, ile nam powiedzą, tyle się dowiemy, ile chce programator. Bo tę samą treść można „sprzedać” na różne sposoby, na coś innego położyć nacisk, robiąc to np. przy pomocy obrazu czy choćby intonacji głosu. Ale czy tyle zrozumiemy, ile i co przeczytamy?
Jak nie zgubić się w tym gąszczu zaprogramowanych wpływów na nas? Jak odróżniać spontaniczne zachowania zwierząt od tych kreowanych, jak różnicować prawdę od pół- czy ćwierćprawdy, fake newsy od newsów, autora prawdziwego od fałszywego, real od fikcji? Jak nie ulegać zaprogramowanym manipulacjom w celach marketingowych, światopoglądowych czy politycznych i jak odróżniać teorie naukowe od spiskowych? Jak nie stawać się sztucznie programowaną inteligencją w cudzych rękach? Bo w przeciwieństwie do tej faktycznie sztucznej, przekształcanie naszej w sterowaną zewnętrznie, nie wymaga ręcznego czy chipowego majsterkowania w naszych genach lub synapsach. Zależy to od dwóch czynników: nadawcy i odbiorcy, bo im bardziej finezyjne (w tym na różnych poziomach podprogowych) oprogramowanie a odbiorca mniej wyrafinowany, tym trudniej nici manipulacyjnej sieci rozplątać.

Na koniec wracając do pytania postawionego w tytule „kto kogo”, żeby nie okazało się podobnie jak z klimatem, bo gdy sztuczną inteligencję tak udoskonalimy a jej wizerunek tak ocieplimy, że czerpiąc z niej garściami, zostaniemy przez SI niepostrzeżenie zaprogramowanymi i do podczerwoności podgrzani. Wówczas to nie sieć połączeń w SI będzie podobna do sieci neuronów, lecz odwrotnie. Nie mamy wpływu na kreowanie i wykorzystywanie SI w skali makro, ale tylko od nas zależy, co i z jakich źródeł czytamy, komentujemy i udostępniamy, czyli to my decydujemy, czy i czyim wpływom ulegamy w skali mikro.

Małgorzata Talarczyk

Źródła:

  1. https://pl.wikipedia.org/wiki/Sophia_(robot)
  2. “In the age of AI”. https://www.youtube.com/watch?v=5dZ_lvDgevk. Program był również emitowany w j. polskim w cyklu „Ewa Ewart poleca” – TVN24
  3. https://wydawnictwo-silvarerum.eu/dr-m-talarczyk-godnosc-i-wolnosc-a-maski-i-kagance/?fbclid=IwAR29_MY2TZ1wWF5VfBhN_jP6Y2IjA59Mi5c2TPPV4ITwZJdFBaFBYG86QO4
  4. https://wydawnictwo-silvarerum.eu/dr-m-talarczyk-pandemia-a-zachowania-i-fake-newsy/?fbclid=IwAR1n7V4AQqtaOsojapnjHYlb8yUZXxW9wOQ-JKwgvd9aIsIUYPtv_C-7isw
  5. https://www.facebook.com/marcin.slaski.9/posts/1455395347991331

 

Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl

Lwowskie zauroczenie…

„Kurier Galicyjski” zamieścił recenzję książki o Lwowie prof. Jerzego Kazimierza Babiaka.

„W swoich poszukiwaniach na terenie Lwowa profesor Babiak dotarł do najdalszych, nieraz prawie zapomnianych kościołów, z pasją wydobywając okruchy ich historii, również do najnowszych, które zostały zbudowane w czasie pisania książki. Autor też konsekwentnie podzielił opisane kościoły na cztery części, dokładnie akcentując nie tylko los każdej z tych świątyń, ale też ogólną sytuację w różnych okresach powojennej historii miasta. Otóż w książce są następne części: „Kościoły czynne nieprzerwanie w całym okresie władzy radzieckiej i współcześnie” (chodzi o katedrę i kościół św. Antoniego). Dalej – „Kościoły, w których nadal odbywają się nabożeństwa w obrządku łacińskim” (chodzi o stare zabytkowe świątynie), „Kościoły należące przed II wojną światową do wyznania łacińskiego” (niestety, to największa część książki), „Kościoły niespełniające obecnie funkcji sakralnych”. Ciekawym jest to, że autor miał zamiar umieścić też informację o nowo zbudowanych kościołach rzymskokatolickich, zbierał materiały, robił zdjęcia, rozmawiał z księżmi, ale w ostatniej chwili zrezygnował z tego zamiaru – możliwe dla nowej książki. Bardzo ciekawy jest rozdział o starych lwowskich pomnikach, zwłaszcza o tych, których już nie ma.”

Czytaj więcej: https://www.kuriergalicyjski.com/rozmaitosci/8597-lwowskie-sacrum-profesora-jerzego-babiaka

Powieść idealna na czas pandemii

„Czas kwarantanny” to idealna powieść na nasze trudne i pełne wyzwań czasy. Docenili ją Czytelnicy i wpisali na stronie dystrybutora BONITO swoje pochlebne opinie.

Pani Paulina napisała: „Lepiej mi się tę powieść czytało niż Marqueza „Miłość w czasach zarazy”, do której Wolny-Zmorzyński też nawiązuje (interesujące i celne uwagi bohatera Artura na temat miłości Florentina do Ferminy (w całej rozciągłości popieram zdanie Artura na ten temat i opinie na temat zdrady małżeńskiej – trzeba być szczerym wobec siebie i partnera, gdy miało się odwagę ZDRADZIĆ).
Wolny-Zmorzyński robi ciekawe odniesienia do wielkich postaci literackich tak z polskiej jak i obcej literatury i pisze interesująco, wywody nie zanudzają. Wolny-Zmorzyński bawi się faktami, ciekawie zestawia kilka narracji, robi odniesienia do innych utworów (intertekstualność), wprowadza kilka planów akcji czas zdarzeń). Toż to cecha postmodernistycznej literatury, ale jakże przejrzyście zaproponowana. Nareszcie coś współczesnego w kanonie postmodernizmu, ale logicznie i klarownie skomponowane.
Książka Wolnego-Zmorzyńskiego to naprawdę dobra literatura, jak zaznaczył prof. Jerzy Jastrzębski. Na zdaniu prof. Jastrzębskiego polegam, bo jestem Jego wychowanką (magisterium 2008). To znakomity etyk, medioznawca i literaturoznawca. Nie rzuca słów na wiatr i nie wydaje opinii pozytywnych, gdy Mu się coś nie podoba.
Jestem pod wrażeniem książki Wolnego-Zmorzyńskiego i zabieram się za czytanie „Sekretu Sabiny”. Doskonałe lektury na czas świąteczny i nie tylko.”

Czytaj więcej: https://bonito.pl/k-149614094-czas-kwarantanny

Zdrowych i zaczytanych świąt Bożego Narodzenia!

Wszystkim naszym Autorom i Czytelnikom życzymy przede wszystkim zdrowych świąt i całego roku 2021!  I tego, by książka towarzyszyła nam zawsze, w każdej chwili, tej dobrej i tej trudnej…

 

 

Fot.: <a href=’https://pngtree.com/so/frame-clipart’>frame clipart png from pngtree.com</a>

Dr M. Talarczyk: Gościnność, święta i pandemia

Dr Małgorzata Talarczyk, nasza Autorka, tym razem pisze o świętach. Bo Boże Narodzenie 2020 jest inne niż wszystkie dotychczasowe… 

Tegoroczne święta są wyjątkowe. Świąt Wielkanocnych w wielu domach nie było, bo albo członkowie rodzin nie mogli do siebie dojechać, albo ktoś był na kwarantannie, albo były trudne pandemiczne wybory i decyzje, jechać do rodziny, narażać rodziców i dziadków, czy zostać w domu… W czasie Wielkanocy dodatkowym gościem w wielu domach był smutek i lęk… Ale wtedy jeszcze, wiosną, wirus u nas raczkował, wielu go nie dostrzegało lub dostrzec nie chciało, a niektórzy zadawali kultowe pytanie: „A znasz kogoś, kto zachorował?”. Teraz, zimą, w czasie Świąt Bożego Narodzenia, otacza nas inna rzeczywistość, mamy już (raczej) za sobą wątpliwości, czy koronawirus istnieje, mamy (przynajmniej większość ma) za sobą spory o zasadność noszenia masek, mamy szpitale polowe i rosnące liczby zmarłych, a przed nami dyskusje, różne teorie i decyzje dotyczące szczepienia przeciw Covid. Ale póki co, nadchodzą święta grudniowe, to czas spotkań w gronie przyjaciół i rodziny, także dla osób, które nie obchodzą świąt w kontekście religijnym. W polskiej tradycji święta kojarzą się również z biesiadą przy wspólnym stole, zwykle też przy stole składane są życzenia, z przytulaniem i „buziakowaniem”. A tym czasem WHO wydaje kontrowersyjne zalecenie, aby w czasie spotkań świątecznych przestrzegać zaleceń epidemicznych, w tym dystansu i masek. Na to zalecenie można się oburzać, prychać i stukać w czoło, ale intencje tego zalecenia mogą też ze wspólnego świętowania wykluczać niektóre osoby… Bo niektórzy z racji swojego wieku czy stanu zdrowia po prostu się boją. Dla nich rodzinna tradycja spędzenia czasu przy wspólnym stole wiąże się z ryzykiem zakażenia, szczególnie przy spotkaniach z rzadko widywaną, aktywną zawodowo rodziną.

Znamy wiele przysłów i powiedzeń mówiących o naszej gościnności: „Czym chata bogata – tym rada”, „Zastaw się, a postaw się”, „Jaki gość, taka uczta”, „Jaki gość, taka jemu cześć”, „Gość w dom – Bóg w dom”.

Bo z jednej strony „Gość w dom – Bóg w dom”, a z drugiej „Wolnoć Tomku w swoim domku”, więc będąc gościem wypada do reguł gospodarzy się dostosować. Ale może jest i trzecia strona – kompromis? Bo, abstrahując na chwilę od świąt, jeśli gospodarz lubi muzykę disco polo lub operową, a goście, lub choćby jeden z gości, wręcz przeciwnie, jej nie znosi, to gospodarz ma wybór, co zrobić… Albo jeśli gospodarze są mięsożerni, a goście preferują dietę wegetariańską, to menu również wyłącznie w gestii gospodarzy pozostaje. I tak, jeśli z muzyką można jakoś wytrzymać, a mięso można pominąć, to trudno w bliskości ominąć zagrożenie zakażeniem. Po stronie gospodarzy pozostaje więc wybór, czy zadbać o dystans z myślą o gościach, czy ma być tak jak zawsze, przy stole i blisko? W różnych rodzinach będzie różnie, w niektórych zaproszeni goście, którym nie zaoferuje się bezpiecznego dystansu, pozostaną sami w swoich domach, z obawy, że ten jeden wieczór bliskości z rzadko spotykaną rodziną, może ich kosztować utratę zdrowia. Będzie tak w rodzinach, w których dla gospodarzy świątecznych spotkań, dystans, czyli posadzenie gości w różnych miejscach tego samego pokoju, jest nie do zaakceptowania. Ale są też gospodarze rodzinnych czy przyjacielskich spotkań dla których najważniejsze jest realne bezpieczeństwo oraz poczucie bezpieczeństwa ich gości. Znam kilka sytuacji z lata, czyli pory roku, gdy epidemicznie było bezpieczniejszej, kiedy to na uroczystościach rodzinnych, takich jak wesela czy komunie, myśląc o gościach z grupy ryzyka, ustawiano kilka okrągłych stołów odpowiednio od siebie oddalonych, aby było bezpiecznie. Gdyby o to nie zadbano, osób narażonych na ciężki przebieg zakażenia na tych uroczystościach by nie było. Nasuwa się więc refleksja, czy ten tradycyjny wspólny stół w sytuacjach wyjątkowych bardziej łączy czy dzieli? A co by było, gdyby ktoś z zaproszonych gości miał złamaną nogę w gipsie lub ortezie, więc siedzenie przy wspólnym stole byłoby niemożliwe? Zgodnie z tradycją wspólnego stołu, pewnie też zostałby z uroczystości wykluczony? A co gdyby to był, na własnym weselu, pan młody?

Koronawirus nasze dotychczasowe życie zmienił, sparaliżował, wiele nam odebrał, uniemożliwił, niektórych wykluczył z pracy, innych z życia… Ale jak się okazuje, ten wirus to też bezwzględny weryfikator i prowokator, weryfikuje ludzkie postawy, sposób myślenia i empatię, prowokuje do zmian, w tym utartych i sztywnych schematów, zmusza do elastyczności i pokory. Jedni więc będą, jak zawsze przy „wspólnym stole”, inni przy wielu stolikach w jednym pokoju, jeszcze inni sami w swoim domu, i niestety niektórzy zupełnie samotni w szpitalu. Będą też osoby w domowej izolacji lub na przymusowej kwarantannie, a niektórzy też na narzuconej sobie dobrowolnej przedświątecznej kwarantannie, aby móc bezpiecznie spotkać się z babcią czy dziadkiem. I czy w dobie pandemii wolne będzie symboliczne miejsce przy stole, a jeśli tak, to dla kogo?

Zdrowych i spokojnych Świąt oraz zdecydowanie lepszego 2021 roku.

 

Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl

 

Książka naszej Autorki dostępna jest w naszej e-księgarni

Popularyzator nauki – nasza Autorka kandydatką do tytułu

Dr Joanna Stojer-Polańska, nasza Autorka, jest jedną z kandydatek do zaszczytnego tytułu Popularyzatora Nauki. Na stronie Nauka w Polsce tak napisano o konkursie:

„Już wiemy, kto znalazł się w finale konkursu Popularyzator Nauki 2020. Sylwetki 18 kandydatów nominowanych do nagrody przedstawimy w kolejnych tygodniach w portalu Nauka w Polsce. Zwycięzców 16. edycji konkursu poznamy w styczniu 2021.

Do 16. edycji konkursu Popularyzator Nauki zgłosiło się ok. 100 kandydatów. Kapituła konkursowa pierwszego stopnia wyłoniła 18 finalistów, którzy są w tym roku nominowani do nagrody.

Tego, kto otrzyma nagrody, dowiemy się w styczniu 2021 r. Nagrodzeni zostaną wówczas laureaci w finałowych kategoriach: naukowiec, animator, zespół, instytucja, media, a także laureat/laureatka nagrody głównej – osoba, która otrzyma tytuł Popularyzatora Nauki 2020.”

Czytaj więcej: https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C85067%2Cznamy-finalistow-konkursu-popularyzator-nauki-2020.html

Książki dr J. Stojer-Polańskiej dostępne w naszej e-księgarni, zachęcamy, bo warto po nie sięgnąć!

Psy, konie i tajemnice kryminalistyki

Polecamy serię książek dla miłośników psów, koni oraz pasjonatów badań kryminalistycznych.

„Ślady kryminalistyczne”

Jak badać ślady kryminalistyczne? Czym różni się praca kryminalistyka od pracy kryminologa? Czy kryminalista zna się na kryminalistyce?

Książka o śladach adresowana jest do młodych Czytelników zainteresowanych rozwiązywaniem zagadek kryminalnych.

Polecamy też wszystkim, którzy chcą poznać warsztat pracy kryminalistyka!

 

„Psy domowe i służbowe”

Od udomowienia psa minęło wiele tysięcy lat. Nasi czworonożni przyjaciele zamieszkali z nami i prócz pełnienia roli psa domowego, często dbają o nasze bezpieczeństwo w formacjach mundurowych.

Ile jest ras psów? Które rasy pracują w Policji? No i najważniejsze – jak prawidłowo dbać o potrzeby swojego czworonoga?

 

„Konie domowe i służbowe”

Czy zastanawialiście się, co czuł pierwszy człowiek, który dosiadł konia i na nim galopował?

Udomowienie konia znacząco wpłynęło na historię ludzkości. To doskonały sposób przemieszczania się i wsparcie przy uprawie roli. Dziś jednak konie pracujące zostały zastąpione maszynami, a te „domowe” sprawdzają się w sporcie i rekreacji.

Do dziś w Policji, Straży Granicznej i wybranych Strażach Miejskich służą konie. O ich ważnej roli dowiesz się z książki.

 

„Niesamowite przygody funkcjonariuszy na czterech łapach i kopytach – w poszukiwaniu śladów kryminalistycznych”

Jak psy policyjne rozwiązują zagadki kryminalne?

Czym się różni pies tropiący od psa ratowniczego?

W książce znajdziecie prawdziwe historie z życia psów służbowych i koni policyjnych.

Poznacie przygody, które wywołują uśmiech na twarzy i takie, które łapią za serce.

 

„Niesamowite przygody funkcjonariuszy na czterech łapach i kopytach – w trosce o bezpieczeństwo”

Na kartach książki opisane zostały bohaterskie zwierzęta na służbie, które wiele razy uratowały życie człowieka. Pracują nie tylko w Policji, ale także w Wojsku Polskim, TOPR-ze, GOPR-ze, Strażach Pożarnych.

Codziennie pilnują porządku i dzięki ich pracy możemy spać spokojnie.

 

„Psy na tropie i w akcji”

Psy to niezwykłe czworonogi. Wykazują się niezwykłą odwagą, kiedy zatrzymują groźnych przestępców.

Pokazują niezwykłe umiejętności swojego nosa, kiedy szukają zaginionych czy zapachu substancji wybuchowych. Są bardzo dobrze wyszkolone i doskonale rozumieją się ze swoimi przewodnikami.

W książce znajdziesz prawdziwe historie psów na służbie.

 

„Hera, Maja, Delfin i spółka”

Książka o mieszkańcach „Zakątka Weteranów” (https://www.facebook.com/StowarzyszenieZakatekWeteranow) – w przygotowaniu.

 

„Pierwsza pomoc dla psów”

Poradnik dla opiekunów psów pracujących, służbowych i aktywnych – przygotowaniu.

 

Dr M. Talarczyk: O szczęściu i czy do niego dążyć…

Wydaje się, że powszechnie wiadomo, czym jest szczęście, choć istnieją różne jego określenia. Szczęście można badać i definiować z różnych perspektyw, bo jest w kręgu zainteresowań różnych dyscyplin: neurologii, filozofii, psychologii czy ogólnych rozważań o zdrowiu. Na temat szczęścia napisano też wiele poradników: jak je osiągnąć, jak utrzymać itp., jakby szczęście było niezbędne i obligatoryjne. Zanim pokrótce streszczę różne punkty widzenia na temat szczęścia, to wspomnę, że jako psychoterapeutka jestem sceptycznie do szczęścia nastawiona. Pod koniec rozważań postaram się mój sceptycyzm dotyczący potrzeby „bycia szczęśliwym” uzasadnić, gdyż nad niejasno określone, a przeze to też trudniej osiągalne szczęście, przedkładam łatwiejszy w rozpoznaniu i bardziej dostępny – stan zadowolenia.

Według Wikisłownika [1] szczęście jest emocją, spowodowaną doświadczeniami ocenianymi przez podmiot jako pozytywne.

W rozważaniach o jego naturze, szczęście najczęściej określane jest w dwu rozdzielnych aspektach:

  1. mieć szczęście oznacza:

- sprzyjający zbieg, splot okoliczności;

- pomyślny los, fortuna, dola, traf, przypadek;

- powodzenie w realizacji celów życiowych, korzystny bilans doświadczeń życiowych;

  1. odczuwać szczęście oznacza:

- (chwilowe) odczucie bezgranicznej radości, przyjemności, euforii, zadowolenia, upojenia;

- (trwałe) zadowolenie z życia połączone z pogodą ducha i optymizmem; ocena własnego życia jako udanego, wartościowego, sensownego.

Z perspektywy neurologicznej: szczęście pozostaje w ścisłym związku z poziomem serotoniny w synapsach jąder szwu, a także dopaminy w jądrze półleżącym oraz endorfin. Jako dowód przytacza się odczuwanie szczęścia pod wpływem substancji dopaminergicznych, serotoninergicznych oraz agonistów receptora opioidowego.

Z perspektywy filozoficznej: nie ma jednej, wyczerpującej definicji szczęścia. Filozofowie przez wieki nie potrafili ustalić, co oznacza to, do czego dąży niemal cała ludzkość, niezależnie od epoki, pochodzenia, stanu majątkowego, wykształcenia. Według Epikura, jesteśmy szczęśliwi wówczas, gdy nie cierpimy. Immanuel Kant postrzegał szczęście jako stan, w którym zaspokoiliśmy już wszystkie nasze zachcianki. Natomiast różne doktryny eudajmonistyczne /Eudajmonizm – stanowisko etyczne głoszące, że szczęście jest najwyższą wartością i celem życia ludzkiego/.

przyznają, że szczęście jest celem życia człowieka. Współcześnie szczęście bywa utożsamiane z konsumpcjonizmem i posiadaniem. Promowane są medialnie założenia, że ludzie będą zadowoleni wtedy, gdy będą wiele kupować i staną się idealnymi konsumentami dóbr materialnych oraz doświadczać będą wygody i luksusu.

Polscy filozofowie, Władysław Tatarkiewicz (1886-1980) i Tadeusz Kotarbiński (1886-1981), w swoich rozważaniach także zajmowali się szczęściem. Prof. Tatarkiewicz w książce pt. „O szczęściu” porusza zagadnienia szczęścia na gruncie etyki [2]. Natomiast prof. Kotarbiński uważał, że szczęście daje poświęcenie się jakiejś pasji, robienie czegoś, na czym nam naprawdę zależy, można je osiągnąć również wtedy, gdy człowiek wyjdzie poza własne ego, pokocha kogoś lub coś poza samym sobą i zacznie więcej z siebie dawać niż brać [3]. Autorzy piszący o szczęściu przyjmują tezę, że aby być szczęśliwym, potrzebujemy innych ludzi. Nie zostaliśmy stworzeni do życia w samotności, ważny jest wpływ naszego najbliższego otoczenia.

I tu nasuwa się refleksja, czy bez bliskich i dobrych relacji „bycie szczęśliwym” (cokolwiek to znaczy) jest niemożliwe? Przeczyłyby temu doświadczenia ludzi świadomie wybierających samotne życie, choćby dla oddawania się intelektualnej czy artystycznej twórczości. A z drugiej strony, zdarza się, że bliskie osoby bywają też bolesnym źródłem odczuwania nieszczęścia. Myślę, że trudno nie doceniać wpływu czynników kulturowych, w tym literackich na kreowanie wizji szczęścia i wizerunku człowieka szczęśliwego. Również religie wskazują cele i drogi osiągnięcia szczęścia np. według chrześcijan absolutnym szczęściem jest bezpośredni kontakt z Bogiem – określany przez Tomasza z Akwinu jako wizja uszczęśliwiająca. Według nauk islamu szczęście jest związane z postępowaniem zgodnym z wolą Allaha – osoby prawe są szczęśliwe, grzesznicy zaś nieszczęśliwi – zarówno w życiu doczesnym, jak i pozagrobowym. Według nauk buddyzmu nie jest możliwe osiągnięcie szczęścia poprzez podążanie za pragnieniami, gdyż ich całkowite zaspokojenie jest niemożliwe. Jedynym sposobem na osiągnięcie trwałego szczęścia jest więc wyzbycie się owych pragnień. Osiąga się wówczas stan Nirwany.

Psychologia natomiast jakby z większą powściągliwością wypowiada się na temat szczęścia. Być może dlatego, że szczęście czy bycie szczęśliwym nie mieści się w żadnych obowiązujących klasyfikacjach. W Polsce badaniami szczęścia zajmował się psycholog społeczny prof. Janusz Czapliński, który w oparciu o przeprowadzone badania stwierdza m.in., że ludzie „wieczorem są bardziej szczęśliwi [4, 5]. Na całym świecie najgorzej jest, kiedy wstajemy i jedziemy do pracy. Nastroje się podnoszą, kiedy się zbliża fajrant. Powrót do domu jest już całkiem przyjemny. A najszczęśliwszy jest wieczór.” Jak twierdzi Czapliński, nie dzieje się tak z powodu snu czy seksu, ale dlatego, „bo już się nie trzeba wyrabiać, sprawdzać, udowadniać. W ciągu dnia – wynika z badań – średnio najbardziej zadowoleni są emeryci i bezrobotni. Nie mają takiego ‘doła’ rano ani w pracy. Ale są ogólnie najmniej zadowoleni z życia”. A na pytanie o dziedziczenia szczęścia prof. Czapliński odpowiada, że ”każdy albo je ma w swoim DNA, albo nie. Jednojajowe bliźniaki są tak samo szczęśliwe, nawet jeżeli wychowują się w zupełnie innych rodzinach, nigdy się nie spotkają i mają całkiem inne życie”. „Czyli szczęście to geny… I wychowanie, które decyduje o tym, jak geny się przełożą na działanie mózgu i ciała. I jeszcze dopasowanie kultury do struktury genów w populacji” [5]. Profesor Czapliński w swoich publikacjach podkreśla także kulturowe uwarunkowania dotyczące szczęścia. Polecam ciekawy wywiad na temat szczęścia z prof. Czaplińskim (Polityka. 20.06.2017) [5].

Choć przyznam, że w omawianiu badań przez autora, brakuje mi konkretów, m.in. przyjętej definicji szczęścia, bo profesor zamiennie używa określeń „szczęście” i „zadowolenie”, natomiast ja oba pojęcia rozumiem i traktuję rozłącznie.

Interesujący pogląd na temat szczęścia zawarty jest w słowach izraelskiego pisarza, eseisty i publicysty Amos’a Oz’a (1939-2018), który tak wypowiadał się o „kiczu szczęścia”:

„Największym kiczem na świecie, przykro mi to mówić, jest chrześcijańskie rozumienie szczęścia (…) Chrześcijańska idea głosi, że jeśli będziesz postępować słusznie, to zostaniesz nagrodzony szczęściem, jeśli nie w tym świecie, to w przyszłym życiu. To szczęście jest wyobrażone jako stan jakiegoś polegiwania z zamkniętymi oczami, wyciągania nóg i czucia się wiecznie zadowolonym. To przecież nie leży w naszej naturze! To absurd. Albo mamy szczyt, albo równinę. Albo plateau, albo klimaks. Jeśli istniałoby coś takiego jak wieczny orgazm, to nie byłoby orgazmem. Dlatego idea życia ‘długo i szczęśliwie’ jest dla mnie ostatecznym kiczem. I to kiczem niesłychanie niebezpiecznym, bo niszczącym wiele żyć” [6 ] (Wywiad „Gazeta Wyborcza – Wysokie Obcasy” 23-26.12.2017)

 

Amos Oz w sposób radykalny i oceniający, to ja o szczęściu parę słów opisowo.

Szczęście rozumiem jako doznanie czy emocje doświadczane w sposób zero-jedynkowy, czyli szczęśliwym się jest albo nie jest, szczęście się ma lub nie ma. W pracy terapeutycznej zdarza mi się słyszeć od pacjentów, że chcieliby być szczęśliwi. Przyznam, że tak sformułowanego oczekiwania od terapii nie podejmuję się. Zamiast „szczęścia” proponuję pacjentom pracę nad stanem „zadowolenia”, czyli zamiast oczekiwanie bycia szczęśliwym – proponuję bycie zadowolonym, zamiast mieć szczęśliwe życie – być zadowolonym z życia, mieć szczęśliwy związek – być zadowolonym w związku.

Zadowolenie, w przeciwieństwie do zero-jedynkowego szczęścia, można rozpatrywać na skali, bo zadowolonym można: nie być wcale, być trochę, średnio lub bardzo, czyli na skali od 0 do 10, można być na 0, 3, 5, 8 lub 9 (to tylko przykład, a liczby nieparzyste, można przyjąć jako wizualizację dla singli). Natomiast szczęśliwym się bywa lub szczęście się miewa, ale nie spotyka się, by ktoś mówił, że jest trochę szczęśliwy lub trochę nieszczęśliwy. Na skali łatwiej więc zadowolenie określić i odnaleźć, w przeciwieństwie do punktowego, na zasadzie wszystko albo nic – szczęścia. Dążenie do „bycia szczęśliwym” wydaje się więc trudno osiągalne, w przeciwieństwie do „bycia zadowolonym”, które można skalować według indywidualnych kryteriów. Przykładem skalowania jest m.in. pytanie: „po czym pan/pani pozna, że jest zadowolony/zadowolona na 2, 6 lub 8 w skali od 0 do 10 pkt?” Odpowiedź na tak postawione pytanie daje pacjentowi i terapeucie obraz dążeń i oczekiwań pacjenta. Natomiast pytanie: „po czym pan/pani pozna, że jest szczęśliwy/-wa?” może okazać się studnią bez dna, w dodatku pozbowianą wody…

W czasie różnych okoliczności, takich jak święta, urodziny, imieniny czy inne okazje, często padają życzenia: „abyś miał szczęście”, „żebyś była szczęśliwa”, „życzę ci szczęścia” itp. Można więc postawić frommowskie pytanie: „być” czy „mieć”? W kontekście szczęścia (na szczęście) „być” – „mieć” nie jest alternatywą, wybierać więc nie trzeba, bo „mieć szczęście” nie wyklucza bycie szczęśliwym, choć mieć szczęście szczęścia nie gwarantuje, a by „być szczęśliwym” nie jest konieczne posiadanie szczęścia. Doświadczanie szczęścia, to jak już wspomniałam, doznania punktowe, nie ciągłe i w rozumieniu szczególnego ich odczuwania – rzadko przewlekłe. Oczekiwanie więc permanentnego, ciągłego szczęścia wydaje się być nie tylko trudno osiągalne, ale też roszczeniowe. Warto więc zachować roztropność życząc szczęścia innym lub sobie, bo jego niespełnienie, jako frustracja lub deprywacja, może przekształcić się w „bycie nieszczęśliwym”. Dążenie do szczęścia, któremu czasami towarzyszy także pragnienie osiągnięcia ideału (ideał – to temat na odrębne opracowanie) to nierzadko słyszane przeze mnie oczekiwania pacjentów.

Na koniec refleksja, że być może na przestrzeni lat, na skutek komercjalizacji (m.in. publikacji na ten temat) oraz oczekiwania graniczącego z pożądaniem odczuwania szczęścia – uległo ono dewaluacji. A nawiązując do narracji Marii Czubaszek nasuwa się pytanie, czy szczęście jest przereklamowane?

- Załączone zdjęcie z wystawy prac Fridy Kahlo i Diego Rivera, jest przykładem posiadania szczęścia (mieć szczęście) z możliwości obejrzenia wystawy w 2017 roku w Poznaniu, co skutkowało zadowoleniem na 10 punktów w skali 10. punktowej, ale nie było odczuwaniem szczęścia (bycia szczęśliwą).

 Małgorzata Talarczyk

Źródła:

  1. Wikisłownik
  2. Tatarkiewicz T. O szczęściu. PWN. Warszawa 2012.
  3. Kotarbiński W. Traktat o dobrej robocie. Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 2019.
  4. Czapliński J. Psychologia szczęścia. Kto, kiedy, dlaczego kocha życie i co z tego wynika, czyli nowa odsłona teoria cebulowej. Wydawnictwo Naukowe Scholar. Warszawa 2017.
  5. Tygodnik „Polityka”. 20.06.2017
  6. Miesięcznik „Wysokie Obcasy” 23-26.12.2017.

 

Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl

Dr M. Talarczyk: Godność i wolność a maski i kagańce…

 Po ośmiomiesięcznym królowaniu pandemii na Ziemi, rosnącej liczbie chorych i zgonów, a w związku z tym obowiązkiem noszenia masek, twierdzenie, że maski to nałożone na nas kagańce, może niepokoić… Przy czym maski jako kagańce rozpatrywać można z różnych perspektyw, m.in. użytkowo-funkcjonalnej oraz symboliczno-mentalnej.

Po głębszym zastanowieniu przyznać można, że w sensie użytkowym faktycznie coś jest na rzeczy – z dwiema różnicami i jednym podobieństwem.

Perspektywa pragmatyczna

Tak więc z perspektywy użytkowo-funkcjonalnej – można wyróżnić różnice i podobieństwa:

Pierwsza różnica dotyczy zastosowania. Bo tak jak kaganiec uniemożliwia psu ugryzienie, tak człowiekowi maska uniemożliwia zakażenie kogoś i siebie. Różnica funkcjonalna polega więc na tym, że pies w kagańcu może zostać pogryziony przez innego, bo nie ma możliwości obrony, natomiast maska chroni człowieka w obie strony – nie zakaża i nie zostanie zakażony.

Druga różnica jest mentalno-oddechowa. Psie kagańce są ażurowe, im większy ażur tym dla oddechu lepiej, ale nawet ten ażur mniejszy, nie wpływa na psi ogląd sytuacji. A jak to jest z maskami? Czy fakt, że utrudniają oddychanie może wpływać na odbiór i interpretację tego co wokół? Czy gdyby paradoksalnie maski były ażurowe, zmieniałoby to skojarzenia kagańcowe? I czy w symbolicznym sensie, maska jest kagańcem dla ludzkiej wolności do wyrażania myśli w dowolnie wybranych słowach? Wszak to ludzka myśl bywa najbardziej drapieżną bronią.

Podobieństwo zaś dotyczy aranżacji stosowania kagańca i maski. Bo gdyby kaganiec noszony był pod psim pyskiem tyle miałby wspólnego z ochroną co maska noszona pod nosem lub brodą. Pies w kagańcu jest bezbronny, człowiek w masce podwójnie chroniony, choć widocznie można przez kawałek materiału na ustach i nosie, czuć się zniewolonym.

Dodam, że raczej nikt nie lubi masek, piszę „raczej” – bo znam osoby, które z różnych powodów są zadowolone z ich noszenia. Ze względów zdrowotnych maski powinny być zmieniane w zależności od potrzeb użytkownika lub zgodnie z zaleceniami producenta. Co do dyskomfortu związanego z noszeniem masek, to chyba trudno o większy od tego, jaki odczuwają medycy pracujący w swoich maskach i kombinezonach z chorymi na Covid-19.  Natomiast zagadnienie dotyczące szkodliwości czy nieszkodliwości stosowania masek, to temat na odrębne opracowanie.

Między godnością a wolnością

Z perspektywy symboliczno-mentalnej godność i wolność rozpatrywać można jako pojęcie filozoficzne, etyczne oraz psychologiczne, a także w sensie prawnym.

O godności i wolności pisali m.in. Arystoteles, Immanuel Kant, Fryderyk Nietzsche oraz do wolności, o której m.in. pisał filozof i psycholog Erich Fromm. A ja odwołam się do dwóch polskich autorów: prof. Józefa Kozieleckiego i prof. Janusza Gajdy.

Trzydzieści lat temu Józef Kozielecki w swoim eseju pt. „O godności człowieka” pisał: „Czym jest godność? Chociaż pojęcie to jest do pewnego stopnia nieokreślone, tak jak poczucie piękna, chociaż każdy człowiek buduje sobie odrębną definicję godności, to jednak w tej różnorodności określeń można znaleźć pewne wspólne, charakterystyczne rysy. (…) Godność jest trwałym przekonaniem jednostki o jej autentycznej wartości jako człowieka będącego niepodzielną całością: jest ono moralnym składnikiem osobowości każdego z nas. (…) Mimo, iż pojęcie godności zawsze odgrywało ważna rolę w życiu jednostki, to jednak jego treść i przejawy zmieniały się wraz z charakterem epoki. (…) Pojęcie godności nie jest raz na zawsze ustalone, zmienia się ono historycznie, tak jak poczucie wolności czy poczucie odpowiedzialności” [1, s. 10-11].

Kozielecki wyodrębnia dwa rodzaje godności, to jest: godność ludzką, związaną z prawami człowieka i godność osobistą jako cechę charakteru.

- Godność ludzkaprzez humanistów opisywana jest jako wartość najwyższa. Moraliści i prawodawcy tworzą normy z myślą o poszanowaniu i przestrzeganiu godności. Godność ludzka najpełniej opisana jest w Deklaracji praw człowieka z 1948 roku.

- Godność osobista – odnosi się do poczucia własnej wartości jako osoby kierującej się w życiu wyznawanym systemem wartości i ideałów oraz zachowującej dozę krytycyzmu w stosunku do siebie i innych. Godność osobista rozumiana jest także jako postawa otwartości na to, co nowe i godne uznania. Godność osobista opisywana jest również jako postawa i cecha charakteru i związana jest z problemem podmiotowości. Podmiotowość rozumiana jest tu m.in. jako podmiotowa aktywność, kształtowanie indywidualnego „ja” oraz dokonywanie niezależnych wyborów, a także szukanie treści i sensu własnego życia i własnych wartości [2].

Do podstawowych źródeł godności ludzkiej i osobistej, zalicza się: siłę moralną jednostki, aktywną postawę i poczucie wolności.

- Siła moralna jednostki – opisywana jest m.in. jako zgodność postępowania z uznawanymi normami moralnymi i stała samokontrola własnego zachowania.

- Aktywna postawa – jest drugim podstawowym źródłem godności. Jak pisze Janusz Gajda, postawa aktywna może być skierowana ku własnej osobie lub na zewnątrz [3]. Obie formy są w równym stopniu istotne. Postawa aktywna skierowana ku własnej osobie polega na świadomej pracy nad sobą, która przejawiać się może poprzez kontemplację, medytację, samo-edukację, a także pracę twórczą czy produkcję. W postawie tej ważna jest umiejętność samokontroli, stawianie sobie wymagań, zdolność do analizowania dokonanych osiągnięć i poniesionych porażek. Istotne są: obiektywna samoocena, samoakceptacja oraz szacunek dla siebie i innych. Natomiast aktywna postawa skierowana na zewnątrz związana jest z aktem dawania, w dawaniu siebie człowiek utwierdza się w swoich możliwościach i w swojej przydatności. Akt dawania wzajemnie wzbogaca obdarowującego i obdarowywanego, uczy dostrzegania odrębności i tożsamości.

- Wolność – to trzeci warunek godności człowieka, stanowi źródło i podstawę godności. Wyróżniana bywa wolność pozytywna „do” i wolność negatywna „od”.

Wolność pozytywna, czyli wolność „do”, dotyczy prowadzenia przypisanego sposobu życia, zależnego od źródła władzy oraz przyjętych zasad. Natomiast wolność negatywna, czyli wolność „od”, dotyczy obszaru swobody bycia i działania według własnej woli, w takim rozumieniu przymus oznacza pozbawienie człowieka wolności. Jak pisze profesor Gajda, istotę wolności określić można jako swobodę wyboru, unormowaną prawem i przyjętymi zasadami, uwarunkowaną sytuacją społeczno-polityczną oraz podyktowaną własnym sumieniem.

Ograniczenia wolności

Wolność to świadomość koniecznych ograniczeń zewnętrznych, niezależnych od człowieka oraz ograniczeń wewnętrznych, jakie jednostka sama sobie wyznacza. Wolność można więc rozpatrywać w kategoriach obiektywnych z zewnętrznymi uwarunkowaniami oraz w kategoriach subiektywnych z wewnętrznymi uwarunkowaniami. Rozróżnienie to polega na uświadomieniu sobie stanu określanego jako: „być wolnym” oraz „czuć się wolnym”. Zakres wolności w kategoriach obiektywnych zależy od takich czynników, jak: ustrój społeczno-ekonomiczny, forma sprawowania władzy i obowiązujące prawo. Wolność w kategoriach subiektywnych to wolność wewnętrzna w sferze myślowej i uczuciowej oraz dokonywania aktów wyboru. Jest to zakres wolności całkowicie autonomiczny, bez zewnętrznej kontroli i ingerencji. Tego typu wolność, pozwala wytwarzać mechanizmy samoobrony i może chronić przed depresją i utratą godności, w sytuacjach ekstremalnych, np. takich jak pozbawienie wolności.

W kontekście nakazu noszenia masek i porównywania przez niektóre osoby tej epidemicznej profilaktyki do kagańca, jako symbolicznego odbierania wolności i godności człowiekowi, nasuwa się kilka pytań. Czy maski naruszają godność osobistą, związaną z poczuciem własnej wartości, w tym kierowaniu się w życiu wyznawanym systemem wartości i ideałów oraz zachowaniu dozy krytycyzmu w stosunku do siebie i innych? Czy maski naruszają postawę otwartości na to, co nowe i godne uznania? Czy naruszają podmiotowość – rozumianą jako podmiotową aktywność, kształtowanie indywidualnego „ja” oraz dokonywanie niezależnych wyborów, a także szukanie treści i sensu własnego życia i własnych wartości?

Czy noszenie masek narusza pierwsze źródło godności: siłę moralną jednostki – czyli zgodność postępowania z uznawanymi normami moralnymi i stałą samokontrolę własnego zachowania? Czy maski ograniczają drugie źródło godności, jakim jest aktywna postawa, która może być skierowana ku własnej osobie (kontemplacja, medytacja, samo-edukację, praca twórcza, samokontrola) lub na zewnątrz (akty dawania, utwierdzanie się w swoich możliwościach i w swojej przydatności, dostrzeganie odrębności i tożsamości)?

Czy epidemiczna konieczność noszenia maski narusza trzeci warunek godności człowieka, jakim jest wolność? A w obszarze wolności czy ogranicza wolność pozytywną – czyli wolność „do” – prowadzenia przypisanego sposobu życia, zależnego od przyjętych zasad? Czy ogranicza wolność negatywną – wolność „od”, czyli swobodę bycia i działania według własnej woli, poza uwarunkowaną sytuacją koniecznością zakrycia ust i nosa? Skoro wolność to świadomość koniecznych ograniczeń zewnętrznych oraz wewnętrznych, jakie jednostka sama sobie wyznacza, czyli „być wolnym” oraz „czuć się wolnym”, to czy maski mogą tę wolność ograniczyć?

I na koniec, trudno uniknąć pytania o kondycję godności i wolności jednostki, skoro może ją naruszać lub ograniczać, kawałek materiału noszony okresowo na ustach i nosie, w celu ochrony siebie i innych?

Małgorzata Talarczyk

Źródła:

  1. Kozielecki J., O godności człowieka, Warszawa 1977.
  2. Kozielecki J., O człowieku wielowymiarowym, Warszawa 1988.
  3. Gajda J., Honor, godność, człowieczeństwo, Lublin 2000.

Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl

Dr M. Talarczyk: Błąd i wina – jak (nie) przyznać się do błędu i (nie) odczuwać winy

Na wstępie pragnę zaznaczyć, że rozróżniam winę, jako zjawisko obiektywne, np. kierowca, który przejechał na czerwonym świetle i na pasach dla pieszych potrącił przechodnia, od poczucia winy, czy kierowca czuje się winny. W niniejszych rozważaniach chcę poświęcić uwagę winie, a nie jej subiektywnemu poczuciu lub jego braku. Aby precyzyjnie, a nie dowolnie operować omawianymi pojęciami: błędu i winy, odwołuję się do Słownika języka polskiego:

Według SJP – Błąd to:

  1. «niezgodność z obowiązującymi regułami pisania, liczenia, wymowy itp.»
  2. «niewłaściwe posunięcie»
  3. «fałszywe mniemanie o czymś».

Według SJP – wina,

  1. to czyn niezgodny z istniejącymi normami postępowania (np. prawnymi); wykroczenie, przewinienie, występek, błąd;
  2. odpowiedzialność za zły czyn;
  3. przyczynienie się do czegoś złego; coś powodującego złe skutki, przyczyna, powód złego.

W obu określeniach – błąd i wina – skoncentruję się na punkcie drugim, czyli błąd – jako niewłaściwe posunięcie, a wina – jako odpowiedzialność za zły czyn. Na oba zagadnienia, czyli błąd i winę, proponuję spojrzeć z perspektywy psychologicznej w kontekście jednej z koncepcji psychologicznych, jaką jest analiza transakcyjna. Twórcą analizy transakcyjnej jest Eric Berne, w właściwie Eric Leonard Bernstein (1910-1970) lekarz psychiatra, syn emigrantów żydowskich z Polski i Rosji. Urodził się w Montrealu, po studiach przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie w czasie drugiej wojny światowej służył w marynarce wojennej jako psychiatra. Jego pierwsze prace na temat analizy transakcyjnej powstały w latach pięćdziesiątych XX w. Założyciel Międzynarodowego Towarzystwa analizy Transakcyjnej (ITAA), które co roku przyznaje nagrodę jego imienia (Eric Berne Memorial Scientific Adward) [1]. Analiza transakcyjna (AT) to koncepcja psychologiczna stosunków międzyludzkich opierająca się na wyodrębnieniu w „Ja” trzech współistniejących schematów odczuwania i zachowania. Koncepcja ta odwołuje się do teorii osobowości, komunikacji, relacji interpersonalnych i rozwoju. Zawiera elementy psychoanalizy, podejścia poznawczego i humanistycznego. Na podstawie AT opracowane zostały techniki terapeutyczne stosowane m.in. w edukacji i coachingu. Proponowany przez analizę transakcyjną sposób rozpoznawania i analizowania komunikacji można wykorzystywać także na co dzień w życiu osobistym, społecznym czy zawodowym. Pozwala na przyjrzenie się, z których części własnego „Ja”, w jakich sytuacjach, i z którymi osobami komunikujemy się oraz jak inni komunikują się z nami

Analiza transakcyjna opiera się na wyodrębnieniu w „Ja” trzech elementów: Ja-Dziecko, Ja-Dorosły i Ja-Rodzic, z tymi częściami „Ja” związane są schematy odczuwania i zachowania oraz sposoby komunikacji i relacje międzyludzkie. Analiza transakcyjna pozwala rozumieć i wyjaśniać przyczyny konfliktów, nieporozumień czy powtarzanych schematów komunikacji.

Dorosły – to najbardziej racjonalny, autonomiczny i obiektywny stan „Ja”, odpowiedzialny za dobry kontakt z rzeczywistością, ocenę prawdopodobieństwa zdarzeń i przetwarzanie informacji. Jest to zespół zachowań, myśli i uczuć, które są bezpośrednimi reakcjami na aktualną sytuację, które nie wynikają ani z wpływów rodziców ani z utrwalonych doświadczeń dzieciństwa. Pozwala to na równowagę między potrzebami i uczuciami „Dziecka”, a nakazami i zakazami „Dorosłymi”. Analiza transakcyjna wyodrębnia typy funkcjonalnego Ja-Dorosłego: racjonalny (rozsądek i dobry kontakt z rzeczywistością), refleksyjny (autonomia i dążenie do indywidualizacji), Dorosły Analityczny (logiczne zbieranie danych, rozwiązywanie problemów, definiowanie i organizowanie rzeczywistości), Dorosły Doświadczający (współpraca, elastyczność, odpowiedzialność, stanowczość), Dorosły Kreatywny (niezależność potrzeb, twórcza relacji w stosunku do siebie i innych), Dorosły Poetycki (nastrojowość, liryczność, romantyczność).

Ja-Dorosły w nas może okresowo ulegać wpływom naszego wewnętrznego Ja-Dziecka oraz Ja-Rodzica. Dominacja „Dziecka” nad „Dorosłym” przejawia się impulsywnymi zachowaniami, niekontrolowanymi zakupami, wydawaniem pieniędzy czy przygodach uczuciowych. Natomiast przewaga „Rodzica” nad „Dorosłym” – to uprzedzenia, wewnętrzne ograniczenia, tendencja do atakowania i obwiniania innych w komunikacji.

Ja-Rodzic – to zespół uczuć, myśli, działań, bezrefleksyjnych lub automatycznych wypowiedzi i zachowań ukształtowanych pod wpływem rodziców lub przejęty od osób pełniących ich role. To wewnętrzny zbór zasad, nakazów i zakazów, jakie interioryzujemy, czyli uwewnętrzniamy z przekazów rejestrowanych w dzieciństwie. Nasz wewnętrzny „Rodzic” może być: kontrolujący (kontrola, krytyka, kierowanie, formułowanie nakazów i powinności), opiekuńczy (troska, pomoc, ochrona i współczucie), Rodzic Niepełny (brak lub fragmentaryczność stanu „Rodzica” w strukturze „Ja” danej osoby (z powodu nieobecności fizycznej lub/i psychicznej jednego lub obojga rodziców), Rodzic Kulturowy (transmisja i integracja kulturowa) mieści w sobie trzy obszary: Rodzic w Rodzicu (wiara, wartości, ideologie, reguły, kody moralne, przesądy, zwyczaje, hierarchie społeczne, uprzedzenia itp.) Dorosły w Rodzicu (planowanie, organizacja, nauka, badania, ekonomia itp.), Dziecko w Rodzicu (doświadczanie miłości i nienawiści, przyjemności i bólu, akceptacji i odrzucenia, przyjaźni, wolności itp.).

Dziecko – to nasza wewnętrzna chęć poznawaniu, doświadczania, to chęć zaspokojenia swoich potrzeb fizycznych i psychicznych, pragnień, zachcianek oraz uczuć, takich jak radość, złość, lęk, poczucie winy. Funkcjonalnie wyodrębnia się m.in. Dziecko Naturalne (chęć zaspakajania potrzeb, pragnień, zachcianek, źródło kreatywności i energii życiowej), Dziecko Podporządkowane (skrajne podporządkowanie się panującym w danym środowisku regułom) Dziecko Przystosowane (posłuszeństwo, dostosowywanie się do reguł i oczekiwań społecznych), Dziecko Zbuntowane (bunt przeciw obowiązującym regułom, niechęć do dostosowania), Dziecko Wycofane (rezygnacja z doznawania troski).

Wyodrębnia się trzy rodzaje transakcji:

  1. Komplementarna – przebiega na poziomie tych samych ról „Ja” rozmówców. Wyróżnia się dwa typy komunikacji komplementarnej:

- typu pierwszego – rozmowy równoległe np. Rodzic z Rodzicem, Dziecko – z Dzieckiem, Dorosły z Dorosłym.

- typu drugiego – każdy z rozmówców jest w innym stanie „Ja”, ale komunikuje się do stanu, w którym jest dana osoba np. Dorosły – Dziecko.

W komunikacji komplementarnej rzadko dochodzi do konfliktów.

  1. Skrzyżowana – komunikacja z jednego stanu „Ja” do drugiego, w którym dana osoba nie znajduje się, czyli np. Ja – Dorosły jednej osoby komunikuje się z Ja – Dziecko drugiej osoby, podczas gdy ta osoba funkcjonuje akurat w Ja – Dorosły. Ten typ transakcji może generować konflikty.
  2. Ukryta – to rodzaje gier. Występuje wówczas, gdy uruchamiają się więcej niż dwa stany „Ja” jednocześnie. Tego typu komunikacja ma dwie warstwy, powierzchowną, pozornie komplementarną, i ukrytą z towarzyszącymi emocjami, co powoduje narastanie konfliktu. Przekaz niejawny jest często ukryty za społecznie akceptowaną formą. Istnieją tutaj dwa poziomy: społeczny i psychologiczny. W transakcji ukrytej na poziomie społecznym zachodzi interakcja między innymi stanami „Ja” niż na poziomie psychologicznym. Np. w relacji typu Dorosły – Dorosły pojawiają się ukryte komunikaty, np. między Dzieckiem a Rodzicem.

Eric Berne zachowania między ludźmi nazywa „grami” i wyodrębnia siedem kategorii gier, których dzieci uczą się od rodziców. Gry rozumiane jako komunikacja i relacje interpersonalne wyodrębnione przez Berna prowadzone są nieświadomie, co należy odróżniać od świadomie stosowanych strategii manipulacyjnych, które mogą być prowadzone w życiu osobistym, zawodowym, społecznym czy politycznym.

. W analizie transakcyjnej wyróżnia się cztery typy możliwych pozycji:

  • Ja jestem OK, ty jesteś OK – pozycja zdrowia psychicznego, postawa realistyczna pozwalająca rozwiązać konstruktywnie problemy życiowe, wiąże się z pozytywnymi oczekiwaniami wobec innych, respektem dla ich potrzeb i autonomii;
  • Ja jestem OK, ty nie jesteś OK – postawa „ofiar życiowych”, pozycja ta występuje często u przestępców;
  • Ja nie jestem OK, ty jesteś OK – pozycja typowa dla osób z poczuciem niższości, prowadzi do zachowań introwertywnych, wycofania społecznego;
  • Ja nie jestem OK, ty nie jesteś OK – postawa charakterystyczna dla osób manifestujących zachowania schizoidalne, pozbawionych radości życia.

Nawiązując do zagadnienia błędu i winy, z perspektywy analizy transakcyjnej można m.in. wyodrębniać następujące postawy i komunikację:

- z pozycji Dziecka: to nie ja, to Ty, to oni, to przez nich itp. Czyli Ja jestem OK, Ty nie jesteś OK.

- z pozycji Dorosłego: to ja jestem odpowiedzialny/a, to mój błąd. Czyli Ja nie jestem OK, Ty jesteś OK.

- z pozycji Rodzica: Kontrolującego – nie zrobiłeś wszystkiego co do ciebie należało, nie wywiązałeś się należycie. Czyli Ja jestem OK, Ty nie jesteś OK. Z pozycji Rodzica Opiekuńczego – przykro mi, współczuję tobie, chcę pomóc, co mogę zrobić. Czyli Ja jestem OK, Ty jesteś OK.

Przykłady z życia wzięte (miejsca wykropkowane zachętą dla Czytelnika do uzupełnienia) :

Dialog I.

Osoba A: Mam żal, że nie powiedziałaś mi o ważnym zebraniu, choć wiedziałaś, że na udziale w nim bardzo mi zależało. [Ja-Dorosły… do Ja-Dorosły…]

Osoba B: Informacja o zebraniu wisiała na tablicy w Internecie, można było przeczytać [Ja-Rodzic… do Ja-Dziecko…].

A: Ale ja nie wiedziałam o tym. Szkoda, że nic mi nie powiedziałaś o tej informacji [Ja- Dorosły… do Ja-Dorosły…]

B: Wszyscy ciągle coś ode mnie chcą [Ja-Dziecko… do Ja-Rodzic…]

A: Ale ja nie jestem wszyscy, pracujemy razem od ponad 20 lat, zawsze mogłaś liczyć na moją pomoc [Ja-Dorosły… do Ja-Dorosły…]

B: Robert też ma do mnie o to żal, wszyscy coś ode mnie chcą… [Ja-Dziecko… do Ja-Rodzic…]

Pozycja A: Ja jestem OK – Ty nie jesteś OK. Pozycja B: Ja jestem OK – Inni nie są OK.

Dialog II.

Dziennikarz do polityka: Nie wywiązał się Pan ze swoich obietnic [Ja-Dorosły… do Ja- Dorosły ….]

Polityk: Ale co ci rządzili przed nami, mniej się wywiązywali. Jest to przykład, który można by rozpatrywać w kategorii relacji transakcyjnej ale także strategii manipulacyjnej. Gdyby odwołać się do indywidualnego stylu komunikowania się, pozycję określałby ukształtowany w dzieciństwie styl relacji. W przypadku kontekstu politycznego (choć może to mieć także miejsce w relacjach osobistych, zawodowych czy społecznych) można rozpatrywać strategie manipulacyjne, z odwołaniem się m.in. do założeń konstrukcjonizmu społecznego, który w obszarze komunikacyjnym zakłada, że słowa nie opisują, a tworzą rzeczywistość.

[Czyli: według AT: Ja-Dziecko … do Ja- Rodzic…] [Według strategii manipulacyjnych m.in.: przekierowanie uwagi, narracyjne kreowanie rzeczywistości].

Pozycja Polityka: Ja jestem OK – oni nie są OK.

Dialog III.

Kobieta X: Wiesz chciałabym mieć oszczędności… zł, bo to mi da poczucie bezpieczeństwa [Ja-Dorosły… do Ja-Dorosły…]

Kobieta Y: A po co ci takie oszczędności, trzeba być psychicznie chorym, żeby chcieć mieć tyle na koncie [ Ja- Rodzic… do Ja-Dziecko…]

Pozycja Y: Ja jestem OK – Ty jesteś nie OK.

Dialog IV.

Dziennikarka do osoby publicznej: Użyła Pani wobec opozycji słów obraźliwych [Ja-Dorosły… do Ja-Dorosły…]

Osoba publiczna: To był mój błąd, przepraszam [Ja-Dorosły… do Ja-Dorosły…]

Pozycja osoby publicznej: Jestem nie OK – inni są OK.

Podsumowując: Dialog III – to realna ocena rzeczywistości, bez stosowania zaprzeczania i szukania usprawiedliwienia za pomocą przypisywania odpowiedzialności innym. Niestety, to nie zbyt częsty sposób komunikacji. Polecam obserwacje, z jakich części naszego „Ja” komunikujemy się najczęściej i z których składowych „Ja” odpowiadają nasi rozmówcy oraz jakie pozycje my przyjmujemy, a jakie inne osoby.

  1. Źródła: Jagieła J., Słownik analizy transakcyjnej, Akademia im. Jana Długosza w Częstochowie, Częstochowa 2012.
  2. Berne E., Dzień dobry i co dalej, REBIS, Poznań, 2008;
  3. Berne E., W co grają ludzie, PWN, Warszawa (wyd. 5) 2020.

Małgorzata Talarczyk

Dr M. Talarczyk – specjalista psychologii klinicznej, certyfikowany psychoterapeuta, konsultant psychologii klinicznej dziecka.

www.system-terapia.pl